Czekam aż Victor się przebudzi. Wychodzę z budynku na
słońce. Oczywiście trzymam się blisko muru, nie zamierzam ryzykować i wychodzić
na otwartą przestrzeń. Rozglądam się wokół. Zaczynam zauważać jak wiele jest tu
życia. Na drzewach widzę mnóstwo ptaków, które ćwierkają radośnie, niczego
nieświadome. Pomiędzy budynkami przemykają sarny, a po lianach utworzonych z
bluszczu zwinnie przeskakują wiewiórki. Wszystko zdaje się nie dostrzegać mojej
obecności. Czuję się niewidoczna. Uśmiecham się na widok maleńkiego jeża, który
podąża za mną od dłuższego czasu. Siadam na wilgotnej trawie i opieram się
plecami o mur. Spoglądam na zwierzątko. Jeżyk podchodzi bliżej i trąci mnie
nosem w kostkę. Jestem zaskoczona jego odwagą. Wyciągam dłoń i dotykam palcami
igiełek na jego grzbiecie.
Spokój tego miejsca zaczyna mi się udzielać. Czuję się
odprężona i szczęśliwa. Myśli o śmierci, morderstwach, głodzie i pragnieniu..
Wszystko odpływa.
- Nazwę Cię Zygfryd, okej? – mówię szeptem do mojego
nowego przyjaciela, głaszcząc go po pyszczku.
Możliwe, że to sobie ubzdurałam. Możliwe, że strach
zaczyna mącić mi w głowie i prowadzić do nieuniknionego szaleństwa, jednak mam
wrażenie, że w jego maleńkich czarnych oczkach zabłysnęła odrobina sympatii.
Zaczynam nucić cicho pod nosem piosenkę. Ucinam parę stokrotek i zaczynam bawić
się ich biało-różowymi płatkami i ciemnozielonymi listkami.
Wtem słyszę krzyk. Zrywam się na równe nogi ku
zaskoczeniu Zygfryda.
- Zygi. Zaraz wracam – rzucam pospiesznie i biegnę
najszybciej jak tylko potrafię.
Staję przy drzwiach budynku z dwoma nożami w ręce
dokładnie cztery sekundy później.
- Victor?! – wołam zdenerwowana i wchodzę do
pomieszczenia.
Już w momencie, gdy przekraczam próg z moich ust
wydobywa się śmiech. Moim oczom ukazuje się przestraszony chłopiec wciśnięty w
róg pokoju oraz mały, pulchny, zbłąkany jelonek liżący go po twarzy.
- Co się drzesz, braciszku? – pytam, szczerząc się w
jego stronę.
- Bardzo śmieszne - mruczy pod nosem. – Zabij go.
Przynajmniej będziemy mieć jakieś mięso do jedzenia.
- Jesteś taki mądry, to sam go zabij – robi mi się
smutno. Już się do zwierzaka przywiązałam.
Jednak wiem, że teraz tylko to nas czeka. Zabijanie,
żeby zdobyć pożywianie. Zabijanie, żeby przetrwać. Zabijanie, żeby przeżyć i
wygrać. Opuszcza mnie dobry humor. Rzucam nożem w stronę jelenia i przeszywam
jego ciało. Pada ranny na ziemię, więc podbiegam do niego i podcinam mu gardło.
Jego klatka piersiowa przestaje się unosić. Krew plami moje dłonie, parę kropel
spryskuje moją twarz.
Po obdarciu zwierzęcia ze skóry, wypatroszeniu i
pokrojeniu mięsa na mniejsze kawałki, zaczynamy się zastanawiać co dalej.
Rozpalenie ogniska na zewnątrz w środku dnia mogłoby nie być zbyt rozsądne. W
końcu dym mógłby sprowadzić zawodowców. Ogień w budynku też byłby głupim
pomysłem. Ostatecznie postanawiamy zostawić mięso w chłodnym pomieszczeniu,
ukryte na materiale mojej bluzki i poczekać do zmierzchu.
- Teraz twoja kolej. Musisz być strasznie zmęczona.
Przepraszam, że tak długo spałem – kiwam głową, pokonując wyrzuty sumienia.
Udaję się do Zygfryda, ściągam płaszcz i kładę go pod
głowę. Wkrótce zasypiam, poprzez kojące działanie zieleni wokół mnie.
- Wiesz, że nie możesz wciąż uciekać i się ukrywać –
słyszę jak otacza mnie prześmiewczy ton. Czuję, że rozrywa mi serce. Ból
pęcznieje w mej piersi.
Idę przed siebie i nie mogę się zatrzymać. Nie mogę
kontrolować tego, co się dzieje. Widzę, że zmierzam w stronę krawędzi klifu.
Używam całej swej siły. Zmuszam stopy do tego, aby się zatrzymały. Jednak nie
chcą mnie słuchać.
- Śmierć. – Głos odchodzi i powraca do mnie echem.
Zaciskam na chwilę powieki. Obudź się!
Ponownie otwieram oczy i ku memu rosnącemu
przerażeniu, nadal zmierzam w kierunku przepaści. Momentalnie zaczynam się
zastanawiać. Czy to oznacza, że może… może jednak nie chcę umrzeć?
Może wcale nie chcę zniknąć? Może się tego boję?
Niemożliwe. Przecież od zawsze tylko o tym marzyłam..
Mam bose stopy. Trawa jest mokra, drobne kamyczki
wbijają mi się w skórę. Docieram nad krawędź. Pełna zdziwienia, zatrzymuję się.
Rozglądam się wokół. Patrzę na ostre skały u podnóża góry. Pojmuję ciemny
błękit nieba i chłonę zimno, które powoduje gęsią skórkę na całym ciele. Wiatr rozwiewa
mi włosy. Odgarniam kosmyk za ucho.
I skaczę.
Z własnej woli.
Tak po prostu..
- Lyall… - Victor delikatnie potrząsa mnie za ramię.
Otwieram oczy i spoglądam na twarz brata. Jest
zaniepokojona.
- Coś się stało?
- Nadchodzi zmierzch. Czy to już czas?
Potakuję i wstaję z ziemi. Dopiero teraz zauważam, że
drżę. Szybko ubieram płaszcz i orientuję się, że nie ma przy mnie Zygfryda. To
dobrze. Lepiej, żeby to on pierwszy odszedł.
Mimowolnie żegnam się z tym miejscem. Jestem ciekawa
czy jeszcze kiedykolwiek tu wrócimy.
Udaję się za Victorem. Bierzemy mięso, zbieramy szybko
nasze rzeczy. Śmierdzącą koszulkę wrzucam do plecaka. Idziemy za wysoki budynek
otoczony większą ilością drzew niż pozostałe. Widzę, że Victor zebrał już
chrust i ułożył w kupkę. Małymi kamieniami utworzył krąg wokół stosu. Dotykam
drewna, czuję, że jest suche, więc wyciągam zapałki. Na początku drzewo w ogóle
nie chce się zapalić, lecz gdy Victor dorzuca jeszcze parę maleńkich gałązek,
ogień nareszcie zaczyna płonąć. Pieczemy mięso, rozglądając się nerwowo
dookoła. Drzewa, budynek i szare niebo zdają się maskować dym. Gdy kończymy
wciskamy mięso do plecaka. Przez chwilę staramy się ugasić ognisko, lecz wtem
słyszymy ich. Starają się być cicho, jednak robią ogromny hałas. Śmieją się i
pełni ekscytacji przemieszczają się pomiędzy drzewami. Victor i ja zrywamy się
na równe nogi. Bierzemy nasz ekwipunek i zaczynamy uciekać. Bo cóż innego
moglibyśmy czynić?
Jestem pewna, że długo nie wytrzymam. Pędzimy w stronę
jednego z wieżowców. Gnamy chodnikiem, mijamy drzewa, prześlizgujemy się między
samochodami, ale krzyki naszych prześladowców słyszę coraz bliżej. Patrzę na
Victora, jego twarz jest spięta. Zaciska wargi, stara się nie oddychać przez
usta. Ja niestety nie potrafię się opanować. Dyszę głośno i krztuszę się.
Po mojej prawej stronie, zaledwie o parę centymetrów,
mija mnie oszczep. Wbija się głęboko w jeden z grubych pni drzewa. Nie
wydobywam z siebie ani jednego dźwięku, mimo iż całe moje ciało krzyczy z
frustracji, bólu i paniki.
W ciągu paru sekund podejmuję decyzję. Wiem, że będę
jej żałować, jednak muszę coś zrobić! Inaczej nie uda nam się uciec. Zabiją
nas…
Sięgam do kieszeni i wyciągam jeden z lśniących noży.
Nie przerywając biegu, odwracam się lekko. Szybko rozpoznaję się w sytuacji.
Goni nas dwójka trybutów. Chłopak i dziewczyna. Nie jestem w stanie ocenić czy
są to zawodowcy. Ona dzierży w dłoni topór, pomimo odległości widzę, jak
mięśnie prężą się jej pod koszulką, on natomiast trzyma miecz w jednej ręce i
oszczep w drugiej. A więc pierwszym rzuciła dziewczyna.
Posyłam nóż w stronę chłopaka. Zauważa go dopiero w
chwili, gdy krzycząc pada na ziemię. Nie zabijam go, nie byłabym w stanie. Nóż
wbija się mu w udo. Teraz trzyma się za nogę i wrzeszczy do dziewczyny:
- Zabij ich!
W tym momencie Victor wkracza do akcji. Zatrzymuje się
dosłownie w jednej sekundzie, odwraca i staje do walki z dziewczyną. Jestem
przerażona obrotem sprawy. Cofam się i wyciągam kolejny nóż z kamizelki. Wtedy
widzę, że chłopak, którego powaliłam na ziemię, nadal nie odpuszcza. Z trudem
stara się dosięgnąć oszczep, który wypadł mu z dłoni. Doskakuję do niego w
ciągu paru chwil i przykładam nóż do gardła.
- Drgnij tylko, a nie żyjesz – szepczę mu do ucha z
wściekłością, jednak wiem, że to tylko puste i nic nieznaczące groźby. Nie
byłabym w stanie tego zrobić. Czuję jego strach i przez chwilę nasycam się nim.
Z kucyka wyślizgnęło mu się parę brązowych kosmyków. Pot spływa po jego twarzy,
włosy kleją się do czoła. Oddycha szybko, swój oddech pozostawia na mej szyi.
Patrzy na mnie gniewnym wzrokiem. Wręcz warczy. Rzucam
oszczepem jak najdalej od chłopaka i odwracam się do Victora w czasie, gdy, za
pomocą swojego miecza, wytrąca dziewczynie topór z ręki. Blondynka rzuca się na
ziemię, sięga po broń, lecz wtedy Victor przecina jej skórę wzdłuż brzucha.
Otwieram usta. To nie tak miało być.. On miał być
bezpieczny od takich decyzji.
Mój
wzrok przebiega od brata do dziewczyny. Łapie się na krwawiące miejsce. Pada na
ziemię. A ja wstrzymuję oddech i czuję ból w boku. Chwieję się na nogach i
patrzę na długowłosego. Widzę jego szyderczy uśmiech. Dotykam miejsca, z
którego czuję, jak spływa coś ciepłego i lepkiego. Wyciągam ze swojego ciała
nóż. Mój własny.
Za użycie imienia Zygfryd, masz ode mnie plus 100 punktów na starcie, gdy przeczytałam to imię, mimowolnie zaczęłam się śmiać. To zawszę kojarzy mi się z moim wychowawcą, który jest wyjątkowo śmiesznym człowiekiem, takim jak on to mówi murzynkiem bambo. :)
OdpowiedzUsuńCzekałam na akcje, więc ucieszył mnie pościg, chłopak i dziewczyna, ciekawe, z którego byli dystryktu, chyba nie byli zawodowcami, nie wyglądało na to, no chyba, że wyciągam błędne wnioski.
Voctor zabił, wiedziałam, że potrafi, pod tym względem różni się od siostry. Teraz to pisząc, analizuje sobie ta scenę, wyobrażam sobie, ten jego ruch ręką, może trochę nie pewny, ale szybki, a potem jest już tylko krew, moja wyobraźnia działa na pełnych obrotach i to dzięki tobie :P
Czy Lyall wbiła sobie nóż w bok, ale jak, kiedy. czy nie była świadoma, a może to ten chłopak, ale jak zdobył ten nóż, pytam się jak ? Nie, to musiała być ona, może spowodował to szok, gdy zobaczyła, że jej brat staje się mordercą, a tak bardzo chciała go od tego uchronić, może.
Rozdział kończy się dla mnie jednym wielkim pytaniem, nie wiem, co będzie dalej, znaczy wiem, że będzie żyć, ale jak ?
ps. Lubię twoje długie-krótkie przerwy, może i przerwa nie była zła, ale rozdział jest o niebo lepszy, niż czekanie.
Kocham :****
piekny rozdzial czekam na wiecej i zapraszam na nowy post :)
OdpowiedzUsuńHejo :3
OdpowiedzUsuńTak się zbierałam od pewnego czasu, by przeczytać Twoje opowiadanie i wreszcie się za to wzięłam. Pozwól więc, że przynudzę, mówiąc o wszystkim.
Główna bohaterka świetnie Ci się udała, serio. Nienawidzę ludzi, którzy się nad sobą cały czas użalają, ale Ty... nie wiem, jak to zrobiłaś, ale Lyall wcale mnie nie denerwuje, wręcz przeciwnie, rozbraja.
Sierra... oooo jeeezuuu *-* Bez komentarza. Genius.
Mam nadzieję, że Lyall wygra, bo Victor... Nie wiem, może to dlatego, że nie lubię blondynów, może dlatego, że jest chodzącym ideałem, może dlatego, że... No właśnie. Zwykle średnio lubię, gdy głównym bohaterem jest dziewczyna, wolę zawsze chłopaków, już taką mam naturę. I tutaj gratuluję - po raz pierwszy stało się tak, że polubiłam główną bohaterkę.
A poza tym mam kompleksy, bo piszesz lepiej ode mnie ;<