środa, 19 marca 2014

Fifteen

Mogę stwierdzić jedno. Oboje nie nadajemy się na sojuszników. Ja mam ochotę mu przywalić, a Victor rzuca mnóstwem idiotycznych komentarzy pod moim adresem. Zgrana z nas drużyna, nie ma co. W każdym razie, dzień szybko dobiega końca. Wokół nie ma ani jednej żywej duszy, najwidoczniej oddaliliśmy się wystarczająco na tyle, abyśmy nie spotkali innego trybuta. Kierujemy się na północ. Mijamy wysokie i masywne budynki, sklepy, przystanki i parki. Wokół widzimy także stare, zarośnięte samochody, autobusy, czy tramwaje. Czuję, jak moje stopy płoną. Zaczynam dostrzegać na przemian białe i czarne plamy przed oczami. W końcu zarządzamy przerwę i wraz z ostatnimi promykami słońca wchodzimy do prowizorycznej kryjówki, która posłuży nam na dzisiejszy nocleg.
Oboje padamy na roztrzaskane kafelki i nie zważając na ból kości ogonowej, wzdychamy z ulgą. Sięgam do plecaka i wyciągam paczuszkę z paskami wołowiny.
- Powinniśmy zostawić ją na później… - mówię z żalem w głosie.
Nie mogę jednak się oprzeć, tak samo Victor. Wpychamy w siebie parę kawałków i dogryzamy kromkami chleba. W ustach rozpływa się cudowny smak.
- Okej. Idź spać. Ja przejmę pierwszą wartę – mówię, kiedy kończymy posiłek.
- Moim zdaniem jesteśmy tu bezpieczni. Oboje możemy iść spać…
- Nie pleć głupot. Na arenie nikt nigdy nie jest bezpieczny. Śpij.
Jego twarz wykrzywia się w grymasie. Mruży oczy z wściekłością, lecz kładzie się na podłodze. Pod głowę wkłada plecak, zamyka oczy i momentalnie zasypia. Zaraz po tym jak odpłynął, na nowo czuję jak w mych żyłach płynie adrenalina i niepokój. Wciąż rozglądam się czujnie i podrywam z każdym najdrobniejszym szelestem. Staram się opanować. Nie mogę ukazywać słabości. Obserwuję jak świetliste refleksy, które wpadają przez maleńkie okno, powoli ciemnieją, aż w końcu ustępują mroku.
Rozlegają się dźwięki hymnu. Podskakuję nerwowo zaskoczona. Victor tylko na chwilę się przebudza, ale uznawszy, iż nie dzieje się nic ważnego, ponownie zapada w głęboki sen. Podchodzę bliżej wyjścia  i spoglądam na twarze zmarłych trybutów przez uchylone drzwi. Liczba poległych nie uległa zmianie do końca dnia, co jest bardzo zadziwiające. Wyświetlono zdjęcia dziesięciu trybutów. Ujrzałam tylko jednego zawodowca. Blondyna z dwójki. Wśród zmarłych nie było czarnowłosego chłopca, który mnie uratował. Nie było jego towarzyszki. Nie było dziewczyny z ósemki. Za to, ku memu zdziwieniu zobaczyłam ciemnoskórego mężczyznę z jedenastki. Gdy widziałam go na treningach sprawiał wrażenie nieobecnego. Wodził oczami po reszcie trybutów, jednak na nikim nie pozostawiał wzroku dłużej niż pięć sekund. Był cichy i zawsze stał samotnie, opierając się o ścianę. Czułam, że był podobny do mnie. Zaintrygował mnie… I muszę przyznać, że bardzo wysoko obstawiałam jego miejsce. Pewnie nie tylko ja. W końcu był wysoki, muskularny… Lecz o dziwo jego twarz nie wyrażała gniewu, tylko biła od niej delikatność. Trudno to sobie wyobrazić, ale jednak. Urzekło mnie to.
Co się stało? Czy nie był taki, jaki mi się wydawał? Czy może zrobił to specjalnie?
Zastanawiam się, który ze zmarłych dzieciaków był tym, co wyleciał w powietrze. Kim był ten chłopak? Jak się nazywał?
Nigdy nie dostanę odpowiedzi na te pytania, jednak samoistnie formułują się w mej głowie. Nie jestem w stanie ocenić, na ile w tych przemyśleniach jest mego strachu. Czuję go we wszystkich kościach, czuję jak stara się przebić na wylot moją czaszkę i głęboko zakorzenić. Próbuję z nim walczyć, lecz marnie mi to wychodzi.
Zmagam się również ze snem, który uporczywie stara się do mnie dorwać. Moje powieki stają się coraz cięższe, powoli zsuwam się po ścianie. Zamykam oczy…
Budzę się z niemym krzykiem na ustach. Wiem, że trwało to dość długo. Na ile zasnęłam? Godzinę? Dwie?
Boże… Ale jestem nieodpowiedzialna.
Rozglądam się wokół i zauważam jak pierwsze promyki słońca zaczynają nas otaczać.
Chyba jednak troszkę więcej niż dwie..
Biję się dłońmi po twarzy i przecieram oczy. Patrzę na zwinięte w kłębek ciało mojego brata. Oddycha spokojnie, lecz jego twarz na taką nie wygląda. Widzę, że boryka się z jakimś koszmarem. Podchodzę bliżej i delikatnie głaszczę go po policzku. Odgarniam blond włosy z twarzy. Mimo iż tak często działa mi na nerwy, mimo że wciąż żremy się na nawzajem, kocham go całym swym sercem. Będę go chronić do ostatniej sekundy mojego życia. Nie pozwolę, aby umarł przede mną.
Obiecuję Ci, Victor. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy.

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział, ale mogłaś dodać trochę więcej akcji. Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hallo Yvonne,
    teraz tak mam się zwracać ?! :P
    Spodziewałam się większej ilości akcji w tym rozdziale, niby wiem, że nie miałaś ostatnio, za dużo spotkań z Panem Weną, ale nadzieja umiera ostatnia <3
    Nie narzekam, czasem dla odmiany przyda się trochę spokojnych opisów, refleksji.
    Od jednego z pierwszych rozdziałów, zastanawia mnie jedno, jak go zabijesz. Wybacz, może i jestem bardzo pozytywna, wszędzie szukam czegoś dobrego, ale jakoś nawet przez myśl mi nie przeszło, że Viktor przeżyje, może kiedyś zmienię zdanie, ale obecnie nawet nie chce aby on przeżył, no może niech nie umiera teraz, ale pod koniec igrzysk :D
    ps. Napisz mi to, co masz im napisać na gg !!!! :****
    Kocham <3333

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie narzekam na brak akcji ;) Teraz spokojny rozdział a następny może będzie wybuchowy ? xD ...a nie mogą oboje przeżyć ?Jak już mam wybrać to wolę by Lyall wygrała i wróciła do Sierry <3 Czekam na next .Pozdrawiam i dużo wełny przesyłam ;**

    OdpowiedzUsuń

Jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie opinie. Pozdrawiam. :)

Obserwatorzy