Jak mogłam być
tak głupia? Jak mogłam zignorować tego trybuta i odwrócić się do niego plecami?
Pomimo iż myślałam, że był bezbronny, nigdy nie powinnam tak postąpić!
Nie czekam na
dalszy rozwój wydarzeń. Nie bacząc na ból, biegnę do Victora i ciągnę go za
ramię jak najdalej od tego miejsca. W dłoni wciąż trzymam zakrwawione
narzędzie. Chłopak chyba niczego nie zauważył. Spostrzegam, że nawet nie
patrzy, gdzie biegniemy. Wzrok utkwił w ziemi. Jego twarz jest bez wyrazu. Przyspieszam,
choć czuję, że tracę przytomność. Wciąż słyszymy odległe wrzaski chłopaka i
jęki dziewczyny. Brak mi tchu. W końcu zatrzymuję się. Victor upada na kolana.
Odrywam
kawałek tkaniny od długiej bokserki. Szybko zdejmuję łuk z pleców,
ściągam płaszcz i bluzę. Nie zważam na moje skrępowanie i podnoszę wyżej
bokserkę. Tułów otaczam materiałem i ubieram się ponownie. Sycząc z bólu
podchodzę bliżej brata. Oglądam jego rany. Ma tylko parę zadrapań i ledwo
widocznych cięć. Stawiam go na nogi i uderzam w twarz z całej siły, jaka mi
pozostała.
- Ocknij się, do cholery! Musimy uciekać! – podnoszę
głos.
Czuję swoje
zdenerwowanie. Towarzyszy mi również jakieś dziwne uczucie. Mam wrażenie, że
zaraz odpłynę. Victor patrzy na mnie, kiwa głową smutno. Nie wiedziałam, że coś
jest w stanie aż tak bardzo go poruszyć. Wiem, że od tego momentu już nigdy nie
będzie niewinnym i niesplamionym krwią chłopcem. Czy ją zabił? Nie. Jeszcze
nie. Ale wkrótce może umrzeć. Rana była zbyt poważna.
Łuk wraz z
kołczanem przewieszam przez plecy i ponownie zaczynamy biec, ale, po przebyciu
mniej więcej pięciu metrów, potykam się i upadam na ziemię. Blondyn klęka obok
mnie i pyta co się stało.
- Nic. Po prostu… Nie wiem czy zauważyłeś, ale jestem
ranna – krzywię się. – Pomóż mi, kurde, wstać.
Podaje rękę,
podnosi i obejmuje za ramiona. Prowadzi szybkim krokiem, kryjąc się
jednocześnie za budynkami. Tracę kontakt ze światem. Wciąż staram się walczyć,
lecz zieleń drzew oraz szarość budynków rozmywa się mi przed oczami. Tonę w
ciemności i znikam.
Pojawia się
błękitny ocean. Zamiast złotego zboża, do którego przywykłam, towarzystwa
dotrzymuje mi szafirowa woda. Zawsze marzyłam, aby ujrzeć taki widok. Płynę.
Zanurzam się i ponownie powracam na powierzchnię.
- Nareszcie – słyszę, jak Victor wzdycha z ulgą.
Otwieram oczy i
patrzę w jego stronę.
- Pół dnia. Cholerne pół dnia. Nawet nie wiesz, jak
się o ciebie bałem! – krzyczy na mnie.
Leżę na
brzuchu. Staram się podnieść, ale kręci mi się w głowie i ponownie opadam na
podłogę.
- Uważaj! Jesteś osłabiona, straciłaś mnóstwo krwi.
- Gdzie jesteśmy? – pytam zachrypniętym głosem.
- Zaniosłem cię do budynku. Strzelam, że z 10
kilometrów od tamtego miejsca.
- Za mało…
- Kochana. Myślisz, że jakbym miał siły, to bym nie
poszedł dalej? – Znów ten irytujący uśmieszek.
- Czy ty mi coś sugerujesz?
- Ależ nic. Skądże.
Szczerzę do
niego zęby. Cieszę się, że odzyskał humor. Mam nadzieję, że zapomniał już o
dziewczynie.
Zastanawiam
się, czy przeżyła. Albo jak długo się męczy.
Potrząsam
głową, aby pozbyć się uporczywych myśli. Za pomocą brata siadam i opieram się o
ścianę plecami. Z całej siły zaciskam zęby, aby nie wydobyć z siebie jęku bólu.
- A teraz słucham uważnie, jak to się stało – Victor
mówi poważnym tonem.
- Proszę, podaj mi wodę. Usycham z pragnienia.
- Nie zmieniaj tematu. Jak to się stało? – Ponownie
stawia pytanie.
- Nijak. Byłam po prostu głupia. To ci wystarczy?
- Nie. Mów dokładnie. – Jest uparty.
Gniew napływa
mi do oczu. Wślizguje się w najgłębsze zakamarki i zmusza do bezdennej
nienawiści.
- Podczas, gdy strzeliło ci coś do głowy i rzuciłeś
się na dziewczynę z toporem, ja tak bardzo skupiłam się na twojej walce, że nie
zauważyłam jak chłopak, który był jej kompanem, wyciąga mój nóż ze swojego uda
i rzuca nim we mnie. Usatysfakcjonowany z mojej odpowiedzi?!
Przez chwilę
nic nie mówi, jednak w końcu wybucha.
- To było strasznie nieodpowiedzialne! – oskarża mnie.
- Nie denerwuj mnie, młody. Wiem o tym. Ale ty również
zachowałeś się lekkomyślnie.
- Miałem pozwolić na naszą śmierć? Czy może mieliśmy
uciekać jak tchórze?
- Przynajmniej nikogo byś nie zabił! – Już w momencie,
gdy wypowiadam te słowa, żałuję ich.
Jego twarz
posępnieje. Staje się szara, bezbarwna i pusta.
- Nie zabiłem jej.
- Wieczorem się okaże. – Nie wiem, co mną kieruje,
jednak wyrazy wychodzą z moich ust, bez mego pozwolenia.
Milczymy, a ja
wciąż nie mogę przestać myśleć o mym boku. Rany kłute są wyjątkowo groźne dla
życia i zdrowia. Zaraz po opatrzeniu, należy zadbać o jak najszybszą pomoc
medyczną. Cóż.. Tutaj nie mam co się martwić. Albo zdechnę, albo jakimś cudem
wyzdrowieję, lecz na lekarza nie mam co liczyć. Może na spadochron od
sponsorów, lecz myślę, że i na to nie powinnam mieć nadziei.
Powracam do
domu. Wspominam twarze członków mej rodziny. Zastanawiam się nad ich reakcją.
Co babcia o mnie myśli? Czy jest zawiedziona moim zachowaniem? Już przy
pierwszym starciu zdobyłam groźne obrażenia. Byłam zbyt słaba by zabić i zbyt
lekkomyślna, by wyjść z tego bez szwanku.
Nawaliłam.
Victor wkrótce
zasypia. Czołgam się w stronę okna i orientuję się, że chłopak wciągnął nas na
pierwsze piętro. Obserwuję chodnik przed nami, rozglądam się uważnie po
drzewach. Niebawem odpuszczam, ponownie kładę się na brzuchu i zaczynam bawić
się kawałkami szkła. Lustruję jak światło odbija się od szkiełka, jak pod
różnymi kątami powstają różne barwy.
Victor obraca
się niespokojnie i mamrocze coś pod nosem.
Wtedy całe moje
opanowanie i mimowolne rozluźnienie, zakłóca okropny hałas na parterze.
Wprowadziłaś najprawdziwszy klimat grozy, już szczególnie pod koniec. Na brawa również zasługuje opis przeżyć wewnętrznych Lyall' y. Nie mam się właściwie do czego przyczepić. Igrzyska śmierci nie należą do moich ulubionych pozycji, ale to jak ty je przedstawiłaś zmienia postać rzeczy. Oficjalniej kończę słodzić, bo nikt nie lubi narcystycznych pisarek ;) Nieoficjalnie- dodaje do obserwowanych, w oczekiwaniu NA.WIĘCEJ.
OdpowiedzUsuńhttp://chantersen.blogspot.com <---Jeśli możesz
Uwielbiam takie klimaty! Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
http://kochajac-potwora.blogspot.com/
Przeczytam już trochę czasu temu, ale na komentowanie go nie starczyło, więc jestem teraz, gotowa, do startu, start.
OdpowiedzUsuńZaczyna się dziać, ona ciężko ranna, on możliwe, że zabił, dlaczego tego nie zdradziłaś na pewno, czemu nie było sceny z tym godłem Kapitolu i twarzami, tych dzieciaków, których mają już z głowy, co? Dlaczego?
Nie ładnie każesz mi czekać ,nic mi nie zdradzasz :(
Myślę, że Lyall będzie mieć to szczęście lub nieszczęście, zależy jak patrzeć i przeżyje, również wątpię, że sponsorzy ulitują się nad jej losem, czy w ogóle jakichś ma ? Wątpliwa sprawa, ale czy to nie nadzieja, umiera ostatnia, a co jeśli jest tam jakiś sponsor, ktoś kto jak ja zobaczy w niej zwyciężczynie. I niech los jej sprzyja.
Nie muszę chyba wyrażać jak zła jestem, że przerwałaś w tak wspaniałym momencie, co Ci strzeliło do głowy, czemu nic nie zdradzasz, ja tu teraz będę umierać z ciekawość, aż umrę a na pochówku mi napiszą " czekając umarła", zdycham z pragnienia twoich słów, czasem są one dla mnie jak woda, nie potrafiłabym już się obyć bez twoim opowiadań, bez tych rozdziałów, bez tych barwnych postacie, pamiętam taką dziewczynę, Naydę ? Czyż nie, tak chyba miała na imię, och ta pamięć, już mi szwankuje. Nic to.
A co jeśli się okaże, że do żadni krwi trybuni, albo wprost przeciwnie, jakaś dziewczyna z dalszego dystryktu, małą może dwunastoletnia, której jakimś cudem udało się przeżyć, pierwsze dni, może to ten chłopak, ten z samego początku. A może to zwierzę, jakiś zbłąkany kotek, albo nie. Zygfryd! No dobra to raczej nie możliwe, no chyba, że jest jakimś na faszerowanym przez Kapitolończyków sterydami, taki super żółw, bredzę, wybacz, ale tak jest, gdy urywasz w kulminacyjnym punkcie, wiem, że taki był twój plan, wrzucić trochę grozy, niewiadomej, jakby patrzeć trzeźwym okiem jest oczywiście, bardzo częstym zjawiskiem, którego oczywiście nie lubię, ale w książkach jest o tyle łatwiej, że przewracasz stronę i czytasz kolejny rozdział i kolejny, a potem dziwisz się następnego dnia, jakim cudem jesteś niewyspanym. Tu jest inaczej muszę czekać, bić się z myślami, wymyślać co rusz nowy scenariusz, aby po jakimś czasie odkryć, że żaden z moich nie jest taki sam, może zgadzają się niuanse, ale na tym podobieństwo się kończy.
Czy ja przynudzam ?
Znów to robię, krzyknij na mnie czy coś, czemu ja się tak zapominam, głupia ja.
Można wprowadzić limit słów w komentarzach, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale skoro ja nigdy do niego nie doszłam, to musi być to jakaś nieskończoność, albo nieskończoność - 1. Coś takiego zapewnię, chociaż myślę, że czasem gdy ja coś piszę, ucieszyłby się skromny limit, bo tak musisz czytać, potok moich dziwnych, nielogicznych czasem myśli, wybacz mnie nie zmienisz, ale dla twojego dobra poczytaj o limitach słów :P
Ściskam gorąco :*****
Jeeeju *-*
OdpowiedzUsuńKocham, kocham, kocham. Victor jest taki... Jeeej. Odebrało mi mowę. Victor to taki dzieciak, taki cholerny dzieciak, ale został zmuszony dorosnąć i... Ojej. *-*
Wiesz, czytałam mnóstwo fanfiction. Przedostałam się przez błędy ortograficzne, składnię wołającą o pomstę do nieba, widziałam wszystko. Niemal zawsze przemyślenia o rodzinie pozostałej w dystrykcie były takie banalne... Kilka zdań o tęsknocie, że ciekawe, co teraz robią, czy oglądają... A tutaj wszystko jest idealnie. Piszę bez ładu i składu, bo po prostu nie mogę się doczekać nexta.
Czytam sobie ten genialny rozdział i nagle koniec, choć nie do końca. Bo czytam coś o utalentowanej Julii. Takie: Hmmm... kurde. Kto to? I nagle adres do mojego bloga. Jesteś kochana, jakbyś była chłopakiem to już dawno bym Ci się oświadczyła :D
Duużo weny, dużo Coldplaya, duuużo Lyall! :*
Zapraszam na nowy rozdział! :)
OdpowiedzUsuńhttp://kochajac-potwora.blogspot.com