Nawet nie zauważyłam, kiedy wtuleni
w siebie, położyliśmy się na podłodze. Chodź ziemia jest twarda, zimna i
niewygodna, jest mi lepiej niż na okazałym, puszystym łóżku w Kapitolu.
Serce wali w piersi, a momentami mam
wrażenie, jakby chciało z niej uciec i pofrunąć w przestworza. Torrance zasypia
niedługo przed świtem, a ja wciąż pełnię wartę. Nie chcę budzić Serafiny czy
Victora, żeby się tym zajęli. Przecież już tyle spałam przez te dwa dni, dam
sobie radę. Poza tym nie zamierzam opuszczać objęć chłopca. Przynajmniej
jeszcze nie teraz.
Wsłuchuję się w ćwierkanie ptaków,
które wystawiają dla mnie prywatny koncert. Uśmiecham się do nich, mimo iż mnie
nie widzą.
Lecz wraz ze światłem poranka
dociera do mnie myśl, że to ostatni dzień spokoju i jeśli nikt w dobie obecnej
nie zginie, Organizatorzy mogą stworzyć nam piekło. Obmyślam plan, jak opuścić
na jakiś czas moich towarzyszy i w pojedynkę znaleźć ósemkę oraz ją zaatakować.
Może powinnam mówić na nią Larwa? A może Skunks lepiej by pasował? Albo Gnida?
Nienawiść jeszcze nigdy w życiu tak
bardzo nie dawała mi się we znaki. Krew wrze w moich żyłach z wściekłości, a
ciało wymaga szybkiego działania.
Lecz, mimo iż przyrzekłam sobie, że
nie zasnę, organizm i tak zrobił swoje. Kolejny raz zachowałam się
nieodpowiedzialnie i przysnęłam, na co najmniej 10 minut.
Budzi mnie delikatny ruch
Torrance’a. Ścisnął mocniej moją dłoń i wtulił twarz w moje włosy. Ogarnia mnie
zdenerwowanie. Przecież tak długo ich nie myłam. Są okropnie brudne i
nieuczesane. Większość kosmyków już dawno wysunęła się z warkocza, którego
uplótł mi Sierra. Mam ochotę wyrwać się z objęć chłopaka i ukryć jak najdalej.
Czarnowłosy wkrótce się budzi. Przez
moment sztywnieje, ale po upłynięciu morderczych dla mnie dwóch sekund,
rozluźnia się. Ściska mnie serdecznie.
-
Dziękuję. Co ja bym zrobił bez Ciebie – szepcze mi do ucha, rozciągając
kończyny.
Uśmiecham się pod nosem, choć nie
mam takiego zamiaru i podnoszę się z jego ramion. Czuję, że się czerwienię,
więc odwracam głowę.
- Zaraz wracam – informuję go i wychodzę.
Idę przez jakiś czas przed siebie w
poszukiwaniu jakiegoś strumyka i niebawem odczuwam zasłużoną satysfakcję.
Przezroczyste krople uśmiechają się do mnie, zachęcają do kąpieli, a ja
nieodwracalnie stwierdzam, że coś jest ze mną nie tak oraz do końca postradałam
zmysły. Rozglądam się uważnie i przez jakiś czas nasłuchuję. Niedługo potem
zdejmuję ubrania (o dziwo do samej bielizny) oraz zażywam błyskawiczną kąpiel.
Najwięcej czasu poświęcam włosom.
Nie wiem, po co robię to, co robię.
Oszalałam. Bezsprzecznie oszalałam. Na arenie nie ma miejsca na takie głupoty.
Wybij sobie z głowy te bzdury dziewczyno!
Ale nie mogę.
Zaplatam mokre włosy w warkocz i
ubieram się pospiesznie. Ciuchy przylegają do mokrej skóry, co podczas
intensywnego, powrotnego marszu mnie irytuje, lecz robię wszystko, co w mojej
mocy, aby to zignorować. Teraz powinnam wykorzystać szansę i odejść. Zabić.
Jednak… Jeszcze tylko jeden dzień.
Proszę tylko o jeden dzień.
Gdy powracam do obozu, widzę jak
Torrance wyciąga z kieszeni scyzoryk. Patrzę jak majstruje coś przy jednej ze
strzał. Na jego twarzy wymalowane jest pełne skupienie i spokój. Nie mogę
oderwać wzroku od jego ślicznych błękitnych oczu. Wzdycham poirytowana i siadam
pod jednym z drzew. Wyjmuje nóż z kamizelki i obracam nim w palcach.
Oglądam uważnie nieskazitelne
ostrze, po czym wbijam je z wściekłością w ziemię. Chłopak patrzy na mnie przez
jakiś czas i ponownie zawiesza swój wzrok na strzałach.
-
Wszystko w porządku?
-
Jak najbardziej – odpowiadam z zaciśniętymi zębami.
Jednak wcale tak nie jest. Jak może
być w porządku skoro nie potrafię im pomóc?
Pragnę go uratować. Pragnę uratować
ich wszystkich, ale wiem, że to niemożliwe. Wygra tylko jeden, reszta zginie.
Czy tego chcemy, czy nie, to nasze ostatnie chwile.
-
Nie wiedziałem, że umiecie strzelać z łuku – mówi cicho, nie spoglądając w moją
stronę.
-
Nie umiemy. Ale myśleliśmy, że to proste. Chciałam się nauczyć, ale jakoś mi to
nie wychodzi.
-
To łatwe. Po prostu trzeba umieć się do tego zabrać. Chodź – wstaje, podchodzi
do mnie i wyciąga rękę. – Pokażę Ci, co i jak.
Ignoruję wystawioną dłoń i sama się
podnoszę. Chłopak uśmiecha się tylko zadziornie i ściąga swój łuk z pleców.
Biorę do ręki swój i spoglądam na
chłopaka.
-
A więc nasze łuki są z drewna. Klejone listwy palisandrowe i rdzeń majdanu z
orzecha o ile się nie mylę oraz włókno szklane barwione na czarno. Warto
zauważyć, że zastosowano tu włókno szklane i żywice, które…
-
Okay. Po co mi wiedzieć z czego zrobiony jest łuk? – przerywam mu. – Do rzeczy.
Mruży oczy i wykrzywia twarz w
grymasie, lecz wkrótce wzdycha i kontynuuje lekcję.
- Dzięki wysokiej klasy materiałom uzyskuje się bardzo dobrą dynamikę i elastyczność ramion łuku przy dużej sztywności poprzecznej i odporności na skręcenie. Ten model charakteryzuje się łatwym zakładaniem cięciwy...
- Może przejdźmy do praktyki.
- Dzięki wysokiej klasy materiałom uzyskuje się bardzo dobrą dynamikę i elastyczność ramion łuku przy dużej sztywności poprzecznej i odporności na skręcenie. Ten model charakteryzuje się łatwym zakładaniem cięciwy...
- Może przejdźmy do praktyki.
-
Zamkniesz się w końcu? Próbuję Cię czegoś nauczyć! – warczy, ale uśmiecha się
lekko.
-
Taaa.. No już się zamykam.
-
Z tego łuku może strzelać każdy. Nie ważne czy jesteś prawo- czy leworęczna,
możesz użyć techniki…
Otwieram usta, lecz Torrance nie
daje mi dojść do głosu.
-
Kobieto!
Patrzę na niego spode łba.
-
Nieważne jaką techniką. Nieważne. Okay. A więc jest szybki. Ma lekkie ramiona,
które posyłają strzałę z dużą prędkością.
Milczę.
Uśmiecha się z satysfakcją.
-
Koniecznie potrzebujemy karwasz oraz skórkę łuczniczą. Niestety Organizatorzy
nas w to nie zaopatrzyli, a więc musimy sobie radzić sami. Owiń rękę oraz
przedramię dodatkowym materiałem. Może coś pomoże. – Kiwam głową. - Strzelanie
z łuku wymaga obu rąk. Strzelec trzyma w jednej, wyprostowanej ręce łęczysko
nieco poniżej połowy jego długości. Dłoń tej ręki stanowi też zwykle
powierzchnię utrzymującą strzałę prostopadle do drzewca. Drugą ręką łucznik trzyma
jednocześnie cięciwę w połowie jej długości oraz opartą na niej strzałę i przez
odciągnięcie tej ręki do tyłu naciąga cały łuk. Po wycelowaniu puszcza cięciwę,
która pchana w kierunku drzewca przez jego siły sprężystości wystrzeliwuje
strzałę.
Patrzę w jego stronę z otwartymi
ustami. Nie ma co. Widać, że jest teraz w swoim żywiole.
-
Ehhh. Pokażę Ci.
Kiedy on to robi wydaje się dużo
prostsze. Gdy mówi, sprawy przybierają o wiele gorszy obrót.
Staje obok, pokazuje wszystko po
kilkadziesiąt razy. W końcu załapuję, o co chodzi i szczerzę się do niego w
uśmiechu, kiedy po raz pierwszy udaje mi się trafić w najbliższe drzewo. Pod
koniec treningu jestem wymęczona i poobijana. Wycieram pot z twarzy i przybijam
piątkę wraz z Torrancem. Victor od jakiegoś czasu nam się przygląda, ale nie
komentuje moich poczynań.
-
HA, braciszku! Umiem! A ty nie! HA! Dobra już jestem cicho.
Wymieniamy z blondynem rozbawione
spojrzenia.
Victor i Serafina podejmują się
wspólnej warty. Ja i Torrance kładziemy się niedaleko, poza zasięgiem ich
wzroku. Zjadamy ostanie paski suszonej wołowiny i owoce z paczki.
-
Dzięki za lekcję. Całkiem niezły z ciebie nauczyciel – stwierdzam, przeżuwając.
-
A z ciebie dobra uczennica. Poza kiepskim początkiem – śmieje się. – Momentami
mam wrażenie, że twoja gęba nigdy się nie zamyka.
-
Co tak ostro, młodziaczku! Jestem niezłym milczkiem, kiedy mam na to ochotę!
-
Okay, okay. Wierzę ci na słowo.
Kładziemy się na ziemi i przez jakiś
czas staramy się usnąć. Patrzę na szare niebo i wtedy coś dużego przefruwa mi
przed oczami. Odskakuję przerażona z cichym okrzykiem na ustach. Torrance łapie
mnie za rękę.
-
Spokojnie. To tylko motyl – mówi kojącym głosem.
Spoglądam na niego i przymykam oczy.
Ogarnia mnie smutek. Chowam twarz w dłoniach. Chłopak zmartwiony i poważnie
zaniepokojony podchodzi bliżej mnie i obejmuje ramieniem. Jestem zaskoczona,
ale nie odsuwam się od niego.
Boję się. Z każdą chwilą coraz
bardziej. O życie Torrance’a. O Victora. O Serafinę. O rodzinę. O to, że ich
mogę stracić, bądź, co bardziej realne… Stracę ich.
Podnoszę wzrok i patrzę na czarnego
motyla o rozpiętości skrzydeł równej mojej dłoni. Fruwa wokół naszych głów, po
czym po upływie paru minut opuszcza nasze towarzystwo.
-
Czytałam kiedyś o tym, że… - zawieszam głos.
-
O czym? – pyta chłopiec. Jego oddech łaskocze mnie w szyję.
Zastanawiam się przez chwilę. Czy
powinnam o tym mówić? Nie mogę się skupić. Torrance jest za blisko.. Ale jest
mi tak miło..
-
Kiedyś.. Przed katastrofami, które zniszczyły prawie całą ziemię, pewna grupa
ludzi wierzyła, że czarne motyle przynoszą nieszczęście. Osoba, która go
zobaczyła, niedługo potem umierała.
Cisza.
Wokół, we mnie, wszędzie. Ciało chłopca zwiotczało.
-
To całkiem prawdopodobne. W końcu jesteśmy na igrzyskach – odpowiada po paru
minutach przygnębiony. Wtedy czuję jak coś spływa po moim karku. Odwracam się i
widzę jak łzy spływają po jego policzkach. Zasłaniam jego twarz przed kamerami.
Na pewno nie chce, aby ktoś go zobaczył w takiej sytuacji. Łzy są takie
osobiste.. Nikt nie powinien ich oglądać.
Przytulam go, dzięki czemu może
skryć się w moich włosach.
Jak to możliwe, że w ciągu tych paru
dni staliśmy się sobie aż tak bliscy? Jeszcze niedawno myśl o przytulaniu
Torrance’a napawała mnie lękiem. Co się ze mną dzieje? Jak mogłam pozwolić
sobie na tą słabość z mojej strony? Dlaczego okazuję się być taka jak wszyscy?
Nic nie mówię, bo w tej chwili nie
ma żadnego słowa czy zdania, które mogłoby złagodzić jego ból. Po co mam go
pocieszać i mówić mu, że jest bezpieczny? Przecież to nieprawda. Nie mogę mu zapewnić
nawet tego, że dożyje następnych dwudziestu czterech godzin.
Za jakiś czas się uspokaja. Podnosi
głowę znad moich ramion, wbija wzrok w ziemię.
Przesuwam jego grzywkę, odsłaniam
powieki i czekam aż chłopak na mnie spojrzy. Wkrótce to robi, dzięki czemu mogę
napawać się błękitem jego tęczówek. Są śliczne. Granatowe na obrzeżach oczu,
jasnoniebieskie bliżej źrenic.
Co jest ze mną nie tak?
Matko moja... Szczerze powiem, że pod koniec az mi łza się wymknęła z oka... To takie piękne :,( Czuję, że usmiercisz tą biedną dziewczynę... Ja mam tylko nadzieję, że będzie miała piekną śmierć, i że Torrance będzie jej towarzyszył tak długo, jak będzie mógł... Że to nie on ja zabije... I że Victor przezyje, żeby śmierć Lyall nie poszła na marne... Co do Serafiny to nie mam planów ;) Jakoś tak jestem co do niej obojętna ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście rozdział jest cudowny, jak kazdy... Tylko nieco krótszy ;) Ale to nic. Czekam na nn :)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Ps. W chilach nuuuuuuudy (a ta każdemu się zdarza) zapraszam do mnie :)
Na wstępie przepraszam, że tak późno, ale trochę nie miałam czasu, trochę mi się nawet nie chciało korzystać z internetu i tak wyszło, że dziś się zabrałam i przeczytałam i teraz komentuje :D
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam parę Lyall&Torrance są po prostu wspaniali dlatego ucieszyłam się, że poświęciłaś im tak dużo, bo cały rozdział, mogłabym o nich czytać i czytać, bez przerwy. Aż szkoda, że nie pisane jest im być razem, chociaż wszystko jest możliwe :3
Końcówka była nieuwieńczeniem tego cudownego rozdziału, aż mi się oczy zaszkliły, brak słów, tyle czułości, szkoda, że w obliczu nadchodzącej śmierci.
Ja uwielbiam niebieskie oczy, zawszę jak widzę, że ktoś ma takie patrze na nie, tak w nachalny sposób :D
Pozdrawiam i życzę dużo weny :*
Ściskam mocno :D
i Uwielbiam :*
Monia <3
Przepraszam, że komentuję późno, ale właśnie dorwałam internet po powrocie zza granicy. ;)
OdpowiedzUsuńRozdział piękny, mimo że dość krótki. Poświęciłaś go w całości dla Torrance'a i Lyall, dzięki czemu jestem jeszcze bliżej tej dwójki.
Nie mam pojęcia, jak to wszystko się skończy. I wiem, że ci truję, ale marzę chociaż o jednym wątku ze Sierrą. I cudownie byłoby, gdyby przeżyła cała czwórka. Jednak sądzę, że to Lyall może wygrać... A czarny motyl dobrze zwiastował śmierć Torrance'a.
No nie wiem... Chyba resztę zostawię tobie! ;p
Pozdrawiam,
CarolleOfficial ;)