piątek, 5 września 2014

Twenty-seventh



Już czas.
Wstaję z ziemi, kiedy upewniam się, że Torrance nadal śpi, i nawet nie oglądam się za siebie. Wiem, że wtedy zaczęłabym czuć pewne opory, a w tej chwili nie mogę sobie na to pozwolić. Nie czas na jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Biorę kamizelkę i łuk z kołczanem. Dopiero co nabyłam tę umiejętność i wciąż nie potrafię się dobrze posługiwać bronią, jednak czuję się pewniej trzymając ją w dłoniach.
Opuszczam szybko obóz, poruszając się niemal na palcach, aby uniknąć konfrontacji z Serafiną, która pełni wartę i wyruszam na poszukiwania.
Po drodze zjadam twardą kromkę chleba, gdyż głód, jaki mi doskwiera staje się coraz bardziej nieznośny i dokuczliwy. Muszę być silna przy walce. Nie mogę zasłabnąć.
Wyglądam i czuję się koszmarnie. Każda rana w mym ciele z każdą minutą pogłębia moje cierpienia. Bok, który oberwał nożem na początku igrzysk, wydaje się już zdrowieć. Na całe szczęście, chociaż jakaś nowina mnie w tym momencie uszczęśliwia.
Po dwóch godzinach wędrówki zaczynam wątpić w sukces mojej misji. Ale za to przez cały czas mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Odwracam się wciąż pełna nerwów i jednocześnie gniewu. Może to Ósemka? Chodź tu do mnie. No chodź.
Jednak nikogo nie widzę. Jestem tu sama.
Kontynuuję podróż i już nie zwracam uwagi na podszepty mojego chorego umysłu.
Skradam się popękanym, zarośniętym chodnikiem i ukrywam w cieniu wielkich budynków. Podświadomie wiem, gdzie znajdę dziewczynę. Z początku szłam niemal na oślep, kompletnie nie wiedziałam, gdzie się znajduję, ale teraz powoli zaczyna do mnie docierać, w którym miejscu areny jestem. Uświadamiam sobie, że nieuchronnie zbliżam się do rogu obfitości.
I czuję, że właśnie tam ją znajdę.
- Myślałaś, że dam Ci iść samej?
Odwracam się przerażona. Moim oczom ukazuje się Serafina. Wściekam się bardziej niż to konieczne.
- Spadaj stąd. Natychmiast.
- Idziesz po nią?
- Wynocha!
- Nie ma mowy – warczy.
Wzdycham poirytowana i patrzę na jej stopę. Opiera się na palcach, piętę ma uniesioną.
- Boli cię noga. Jeszcze bardziej ją sobie uszkodzisz! Do cholery, idź!
- Przecież wiesz, że tego nie zrobię. Sama sobie nie dasz rady. Dobrze. Więc jaki jest plan?
Spoglądam na nią skonsternowana. Plan?
- A więc spontanicznie. W porządku. – Uśmiecha się szeroko i kontynuuje wędrówkę, nie czekając na mnie.
Oczywiście szybko ją doganiam i kręcę głową z niedowierzaniem.
- Nie wierzę w to, co się dzieje.
- Na coś trzeba umrzeć.
Czuję bolesne ukłucie w sercu. Czerwienię się z wściekłości.
- Wolałabym, abyś miała szansę się zestarzeć – cedzę przez usta.
- No cóż. Los najwidoczniej nie jest dla nas zbyt łaskawy.

Po pięciu minutach docieramy do ostatnich budynków, które chronią nas przed widokiem dziewczyny z ósemki. Wychylamy się lekko i oceniamy sytuację.
- Dziwne – stwierdzam. – Jest sama.
W istocie, dziewczyna siedzi samotnie, opierając się plecami o ściany rogu obfitości. Na kolanach trzyma miecz, a jej twarz jest pozbawiona jakichkolwiek emocji.
- Co proponujesz? – pytam Serafinę.
- Nie jestem dobrym strategiem, ale myślę, że rozsądnie byłoby podkraść się z drugiej strony rogu i zaskoczyć ją od tyłu. Spróbujesz zestrzelić ją z łuku albo jak wolisz rzucić w nią nożem. Gdzieś mogą być ukryci jej sojusznicy, o ile się takich dorobiła po stracie poprzednich. Ale posłuchaj. Jesteś pewna, że tego chcesz?
Nie jestem, ale jest to konieczne. Dla naszego dobra. Dla mojego dobra. Zasługuje na śmierć, prawda? Lecz nie ja powinnam to oceniać. Nie do mnie należy wymierzanie kar…
PRZESTAŃ!
Nie myśl. Po prostu zabij.
Robimy tak, jak wymyśliła moja sojuszniczka. Podchodzimy od tyłu, rozglądając się wokół. Nie widzę żadnych ludzi, nie zauważam niczego dziwnego albo podejrzanego. Wszystko przebiega zgodnie z planem, a jednak czuję ukłucie strachu w sercu.
- Witaj – mówię cicho wychodząc zza rogu, jednocześnie lustrując wnętrze budowli. Pusto. A więc nie ma tu nikogo poza nią. – Czyżbyś była sama?
Nie odpowiada, jedynie wzdryga się, słysząc mój głos. Powinnam przystąpić do ataku, lecz jej milczenie wprawia mnie w zakłopotanie i żal. Obracam nóż w dłoni i dyskretnie nakazuję ręką trzymać się Serafinie w ukryciu. Czuję się wystawiona. Muszę jak najszybciej coś postanowić. Jak zabić ją najszybciej? Żeby nic nie poczuła i żeby moje poczucie winy było mniejsze?
Ściągam łuk z pleców, sięgam po strzałę z kołczanu. Dziewczyna spokojnie wstaje, rzuca miecz na ziemię z wciąż nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Poddaje się? Dlaczego?
Nie zastanawiam się dłużej. Celuję w serce i zabijam ją w ciągu pięciu sekund. Upada na ziemię, a ja uciekam z myślą, że nigdy już nie dowiem się co nią kierowało. O czym myślała i dlaczego postanowiła już nie walczyć. Czuję się wypruta i pozbawiona radości.
Właśnie zabiłam człowieka.
Biegniemy. Serafina pomimo bólu stopy, ja pomimo gwałtownych szarpnięć i upływu krwi z moich ran. Dlaczego to wszystko poszło tak łatwo? Dlaczego nie było żadnych przeszkód?

Kiedy na powrót jesteśmy w obozie, zaledwie parę metrów od miejsca, w którym zostawiliśmy naszych sojuszników, parę metrów od cholernego bezpieczeństwa, którego byliśmy tak pewni, Serafina krzyczy i łapie się za krwawiące ramię, z którego tkwi sztylet. Obracam się, skąd jak oceniam dosięgło ją ostrze i błyskawicznie wyciągam jeden z noży. Celuję na oślep, jednak trafiam w jednego z przeciwników. Jakaś dziewczyna pada nieżywa.
Torrance oraz Victor zaalarmowani hałasem oraz wciąż pogrążeni w lekkim śnie, który otaczał ich dziecięce buzie, wyskoczyli z budynku. Z ich twarzy odpłynęła krew, skóra poszarzała i postarzyła ich, o co najmniej 5 lat.
Torrance zestrzelił kolejną z dziewczyn, która wyskoczyła w moją stronę z maczugą w ręce i już odwracał się szukając następnych wrogów, kiedy słyszymy armatni wystrzał i już wiem, że to koniec. Czuję to każdym nerwem mojego ciała. Torrance biegnie w stronę Serafiny i krzyczy. Dziewczyna ma poderżnięte gardło. Widzę jak upada z pustką w oczach. Dziewczyna, która to uczyniła stoi z wyszczerzonymi zębami i śmieje się głośno. Jest sama. Jej towarzyszki już nie żyją. Torrance w jednej chwili rzuca się na blondynkę z dwójki, wyszarpuje jeden z noży, które trzymam w dłoni i wbija go jej prosto w klatkę piersiową. Wrzeszczy i bije jeszcze pięściami dziewczynę, mimo iż ona jest już dawno martwa.
Osuwa się na chodnik obok Serafiny, pada na kolana, tuli ją i mówi do niej. Podchodzę, płaczę razem z nim. Obejmuję go i Serafinę od tyłu. To moja wina. Nie potrafiłam jej uratować.. Torrance mnie znienawidzi, gdy tylko to zrozumie. To moja wina. To moja wina!
Całuję go po policzku i ścieram ustami słone łzy chłopca. Chcę nacieszyć się jego bliskością, ostatni raz. Podchodzę bliżej Serafiny i gładzę ją po włosach, szeptając przeprosiny.
Dlaczego, mimo smutku, czuję również ulgę? Nie powinnam tego czuć. Nie mogę tego czuć.
Serafino, przebacz mi.
Byłaś i zawsze będziesz dla mnie siostrą.
Kocham cię..
Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa.
I wolna.

_____________________________________________________
Przepraszam za chaos jaki stworzyłam, przepraszam za tak długi czas nieobecności i przepraszam, że nie potrafię porządnie zakończyć tego opowiadania. Ale postaram się.

1 komentarz:

  1. Napisałam komentarz, ale zaciął się laptop i chyba się nie dodał, taki pech, nie rozumiem tego za bardzo.
    Ale w skrócie jestem pełna podziwu dla twojej twórczosci.
    Szkoda mi strasznie tego, że Serafiny już nie ma, wiedziałam, że to się musi stać, ale ją polubiłam, trudno :*
    Nie wiem ilu jeszcze zawodników zostało w grze, ale mam nadzieje, że oni nie są ostatni, ja nie chce końca tego opowiadania :)
    Idę czytać teraz kolejny rozdział, bo jak widzę już się pojawił :)
    Pozdrawiam Monia <3

    OdpowiedzUsuń

Jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie opinie. Pozdrawiam. :)

Obserwatorzy