Już czas.
Wstaję z ziemi, kiedy upewniam się,
że Torrance nadal śpi, i nawet nie oglądam się za siebie. Wiem, że wtedy
zaczęłabym czuć pewne opory, a w tej chwili nie mogę sobie na to pozwolić. Nie
czas na jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Biorę kamizelkę i łuk z kołczanem. Dopiero
co nabyłam tę umiejętność i wciąż nie potrafię się dobrze posługiwać bronią,
jednak czuję się pewniej trzymając ją w dłoniach.
Opuszczam szybko obóz, poruszając
się niemal na palcach, aby uniknąć konfrontacji z Serafiną, która pełni wartę i
wyruszam na poszukiwania.
Po drodze zjadam twardą kromkę
chleba, gdyż głód, jaki mi doskwiera staje się coraz bardziej nieznośny i
dokuczliwy. Muszę być silna przy walce. Nie mogę zasłabnąć.
Wyglądam i czuję się koszmarnie.
Każda rana w mym ciele z każdą minutą pogłębia moje cierpienia. Bok, który
oberwał nożem na początku igrzysk, wydaje się już zdrowieć. Na całe szczęście,
chociaż jakaś nowina mnie w tym momencie uszczęśliwia.
Po dwóch godzinach wędrówki zaczynam
wątpić w sukces mojej misji. Ale za to przez cały czas mam wrażenie, że ktoś
mnie obserwuje. Odwracam się wciąż pełna nerwów i jednocześnie gniewu. Może to Ósemka?
Chodź tu do mnie. No chodź.
Jednak nikogo nie widzę. Jestem tu
sama.
Kontynuuję podróż i już nie zwracam
uwagi na podszepty mojego chorego umysłu.
Skradam
się popękanym, zarośniętym chodnikiem i ukrywam w cieniu wielkich budynków. Podświadomie
wiem, gdzie znajdę dziewczynę. Z początku szłam niemal na oślep, kompletnie nie
wiedziałam, gdzie się znajduję, ale teraz powoli zaczyna do mnie docierać, w
którym miejscu areny jestem. Uświadamiam sobie, że nieuchronnie zbliżam się do
rogu obfitości.
I czuję, że właśnie tam ją znajdę.
-
Myślałaś, że dam Ci iść samej?
Odwracam się przerażona. Moim oczom
ukazuje się Serafina. Wściekam się bardziej niż to konieczne.
-
Spadaj stąd. Natychmiast.
-
Idziesz po nią?
-
Wynocha!
-
Nie ma mowy – warczy.
Wzdycham poirytowana i patrzę na jej
stopę. Opiera się na palcach, piętę ma uniesioną.
-
Boli cię noga. Jeszcze bardziej ją sobie uszkodzisz! Do cholery, idź!
-
Przecież wiesz, że tego nie zrobię. Sama sobie nie dasz rady. Dobrze. Więc jaki
jest plan?
Spoglądam na nią skonsternowana.
Plan?
-
A więc spontanicznie. W porządku. – Uśmiecha się szeroko i kontynuuje wędrówkę,
nie czekając na mnie.
Oczywiście szybko ją doganiam i
kręcę głową z niedowierzaniem.
-
Nie wierzę w to, co się dzieje.
-
Na coś trzeba umrzeć.
Czuję bolesne ukłucie w sercu.
Czerwienię się z wściekłości.
-
Wolałabym, abyś miała szansę się zestarzeć – cedzę przez usta.
-
No cóż. Los najwidoczniej nie jest dla nas zbyt łaskawy.
Po pięciu minutach docieramy do
ostatnich budynków, które chronią nas przed widokiem dziewczyny z ósemki.
Wychylamy się lekko i oceniamy sytuację.
-
Dziwne – stwierdzam. – Jest sama.
W istocie, dziewczyna siedzi
samotnie, opierając się plecami o ściany rogu obfitości. Na kolanach trzyma
miecz, a jej twarz jest pozbawiona jakichkolwiek emocji.
-
Co proponujesz? – pytam Serafinę.
-
Nie jestem dobrym strategiem, ale myślę, że rozsądnie byłoby podkraść się z
drugiej strony rogu i zaskoczyć ją od tyłu. Spróbujesz zestrzelić ją z łuku
albo jak wolisz rzucić w nią nożem. Gdzieś mogą być ukryci jej sojusznicy, o
ile się takich dorobiła po stracie poprzednich. Ale posłuchaj. Jesteś pewna, że
tego chcesz?
Nie jestem, ale jest to konieczne.
Dla naszego dobra. Dla mojego dobra. Zasługuje na śmierć, prawda? Lecz nie ja
powinnam to oceniać. Nie do mnie należy wymierzanie kar…
PRZESTAŃ!
Nie myśl. Po prostu zabij.
Robimy tak, jak wymyśliła moja
sojuszniczka. Podchodzimy od tyłu, rozglądając się wokół. Nie widzę żadnych
ludzi, nie zauważam niczego dziwnego albo podejrzanego. Wszystko przebiega
zgodnie z planem, a jednak czuję ukłucie strachu w sercu.
-
Witaj – mówię cicho wychodząc zza rogu, jednocześnie lustrując wnętrze budowli.
Pusto. A więc nie ma tu nikogo poza nią. – Czyżbyś była sama?
Nie odpowiada, jedynie wzdryga się,
słysząc mój głos. Powinnam przystąpić do ataku, lecz jej milczenie wprawia mnie
w zakłopotanie i żal. Obracam nóż w dłoni i dyskretnie nakazuję ręką trzymać
się Serafinie w ukryciu. Czuję się wystawiona. Muszę jak najszybciej coś
postanowić. Jak zabić ją najszybciej? Żeby nic nie poczuła i żeby moje poczucie
winy było mniejsze?
Ściągam łuk z pleców, sięgam po
strzałę z kołczanu. Dziewczyna spokojnie wstaje, rzuca miecz na ziemię z wciąż
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Poddaje się? Dlaczego?
Nie zastanawiam się dłużej. Celuję w
serce i zabijam ją w ciągu pięciu sekund. Upada na ziemię, a ja uciekam z
myślą, że nigdy już nie dowiem się co nią kierowało. O czym myślała i dlaczego
postanowiła już nie walczyć. Czuję się wypruta i pozbawiona radości.
Właśnie zabiłam człowieka.
Biegniemy. Serafina pomimo bólu
stopy, ja pomimo gwałtownych szarpnięć i upływu krwi z moich ran. Dlaczego to
wszystko poszło tak łatwo? Dlaczego nie było żadnych przeszkód?
Kiedy na powrót jesteśmy w obozie,
zaledwie parę metrów od miejsca, w którym zostawiliśmy naszych sojuszników,
parę metrów od cholernego bezpieczeństwa, którego byliśmy tak pewni, Serafina krzyczy
i łapie się za krwawiące ramię, z którego tkwi sztylet. Obracam się, skąd jak
oceniam dosięgło ją ostrze i błyskawicznie wyciągam jeden z noży. Celuję na
oślep, jednak trafiam w jednego z przeciwników. Jakaś dziewczyna pada nieżywa.
Torrance oraz Victor zaalarmowani
hałasem oraz wciąż pogrążeni w lekkim śnie, który otaczał ich dziecięce buzie,
wyskoczyli z budynku. Z ich twarzy odpłynęła krew, skóra poszarzała i
postarzyła ich, o co najmniej 5 lat.
Torrance zestrzelił kolejną z
dziewczyn, która wyskoczyła w moją stronę z maczugą w ręce i już odwracał się
szukając następnych wrogów, kiedy słyszymy armatni wystrzał i już wiem, że to
koniec. Czuję to każdym nerwem mojego ciała. Torrance biegnie w stronę Serafiny
i krzyczy. Dziewczyna ma poderżnięte gardło. Widzę jak upada z pustką w oczach.
Dziewczyna, która to uczyniła stoi z wyszczerzonymi zębami i śmieje się głośno.
Jest sama. Jej towarzyszki już nie żyją. Torrance w jednej chwili rzuca się na
blondynkę z dwójki, wyszarpuje jeden z noży, które trzymam w dłoni i wbija go
jej prosto w klatkę piersiową. Wrzeszczy i bije jeszcze pięściami dziewczynę,
mimo iż ona jest już dawno martwa.
Osuwa się na chodnik obok Serafiny,
pada na kolana, tuli ją i mówi do niej. Podchodzę, płaczę razem z nim. Obejmuję
go i Serafinę od tyłu. To moja wina. Nie potrafiłam jej uratować.. Torrance
mnie znienawidzi, gdy tylko to zrozumie. To moja wina. To moja wina!
Całuję go po policzku i ścieram
ustami słone łzy chłopca. Chcę nacieszyć się jego bliskością, ostatni raz. Podchodzę
bliżej Serafiny i gładzę ją po włosach, szeptając przeprosiny.
Dlaczego, mimo smutku, czuję również
ulgę? Nie powinnam tego czuć. Nie mogę tego czuć.
Serafino, przebacz mi.
Byłaś i zawsze będziesz dla mnie
siostrą.
Kocham cię..
Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa.
I wolna.
_____________________________________________________
Przepraszam za chaos jaki stworzyłam, przepraszam za tak długi czas nieobecności i przepraszam, że nie potrafię porządnie zakończyć tego opowiadania. Ale postaram się.
Napisałam komentarz, ale zaciął się laptop i chyba się nie dodał, taki pech, nie rozumiem tego za bardzo.
OdpowiedzUsuńAle w skrócie jestem pełna podziwu dla twojej twórczosci.
Szkoda mi strasznie tego, że Serafiny już nie ma, wiedziałam, że to się musi stać, ale ją polubiłam, trudno :*
Nie wiem ilu jeszcze zawodników zostało w grze, ale mam nadzieje, że oni nie są ostatni, ja nie chce końca tego opowiadania :)
Idę czytać teraz kolejny rozdział, bo jak widzę już się pojawił :)
Pozdrawiam Monia <3