Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Spodziewałam się
wszystkiego, ale… nie tego. Nie tego. Myślałam o ogromnym lesie, polach zbóż,
pustyni, pustyni skutej lodem, morzu… lecz…
Tegoroczna arena to wielkie, opuszczone miasto, a
przynajmniej na takie wygląda.
Wokół nas znajduje się mnóstwo ogromnych budynków,
wieżowców, przystanków autobusowych jeśli dobrze widzę. Są tu stare, opuszczone
sklepy spożywcze, lumpeksy, boiska sportowe. Nie jest to miasto podobne do
Kapitolu. Daleko mu do jego świetności i wspaniałych, wymyślnych budynków. Mimo
iż uważam to za głupie, nie mogę pozbyć się myśli, że to świat z kiedyś. Przed
katastrofami, które nawiedziły ziemię i pozostawiły tylko obszar, na jakim
teraz mieszkamy.
Wszystko to jednak, ku mej uldze, jest zarośnięte
zielenią, jakby pozostawiono je na kilkadziesiąt lat. Samochody, mieszkania,
dosłownie wszystko obrośnięte krzewami i bluszczem. Są nawet drzewa na środkach
chodników! Woda spływa brzegiem asfaltu.
Wszyscy stoimy na tarczach i kręgiem otaczamy nasz,
tak zwany, róg obfitości. W środku, a także dookoła niego znajdują się rzeczy,
które pomogłyby nam przetrwać albo zgładzić przeciwników.
Jest tam wszystko, czego potrzebujemy.
Wiem, że ten moment igrzysk jest najbardziej
niebezpieczny. Jeśli przetrwamy początek, może uda nam się dożyć paru dni.
Najważniejszy początek. Trzeba znaleźć obszar, który
byłby wystarczająco bezpieczny, trzeba mniej więcej obeznać się w terenie.
Trzeba znaleźć źródło wody, z którego moglibyśmy pić, a także miejsce, gdzie
znaleźlibyśmy jedzenie. Przetrwanie. Jak tego dokonać? Boże… Dopomóż.
Minuta dobiega końca. Kiedy usłyszymy syrenę gra się
rozpoczyna.
Nie można zejść z tarczy szybciej, gdyż po prostu
wylecimy w powietrze.
Dwadzieścia sekund.
Czy mam biec do rogu? Czy mam zdobyć noże? Bez nich
nie uda nam się przeżyć. Nie uda.. Wiem to. Potrzebuję noży.
Organizatorzy robią to oczywiście specjalnie. Nie
pozostawiają nam wyboru. Musimy walczyć nawet o takie drobiazgi jak zapałki.
Albo możemy uciekać, ale nasze życie tym bardziej stanie pod wielkim znakiem
zapytania. Bo co można dokonać za pomocą dłoni? Niewiele. Zwłaszcza w
opuszczonym mieście.
Dziesięć sekund.
Ale jeśli pobiegnę i zginę już pierwszego dnia, Victor
może również nie przeżyć. Miałam go ochraniać prawda? Wyszukuję blondyna pośród
nieznajomych twarzy. Patrzy na mnie uważnie, a ja kręcę głową i dyskretnie
wskazuję najbardziej oddalony budynek. Bezgłośnie szepczę, aby uciekał.
Nie mam czasu na zobaczenie jego reakcji. Ma zrobić to,
co mu karzę. I tyle.
Wpatruję się w ogromny zegar.
Pięć.
Cztery.
Trzy.
Dwa…
Jeden.
Wtedy słyszę wybuch. Widzę szczątki wokół mnie.
Zero.
Mimo iż nie jestem jakoś szczególnie szybka, zaskoczenie,
jakie wywołała eksplozja na reszcie trybutów, daje mi sporą przewagę. Nie
ukrywam, że ja również jestem w szoku, ale nie tracę trzeźwości umysłu.
Dobiegam do rogu zanim ktokolwiek schodzi z tarczy. Wszyscy są w wstrząśnięci.
Osłupieni..
W środku znajduję mnóstwo broni, a także jedzenia,
które mogłoby zapewnić mi przetrwanie przez parę tygodni. Rozglądam się szybko,
przerażona, gdyż nie mogę się na niczym skupić. Gdzie są noże?! Gdzie są te
cholerne noże?!
Sięgam po jeden z łuków (zawsze jest czas na naukę) i
miecz, na plecy zarzucam plecak.
Mój wzrok przyciąga czarna, materiałowa kamizelka z
podłużnymi kieszeniami. Nie wiem, czemu zwracam na nią uwagę, ale biorę ją w
ręce. Co to jest? Czy dobrze myślę? Otwieram pierwszą z kieszonek i wyciągam
niebezpiecznie lśniący nóż. Uśmiecham się z satysfakcją.
Wtedy do rogu wpada reszta trybutów.
Stoję przerażona przez parę sekund, co sprawia, że
moje szanse coraz bardziej maleją.
Widzę kruczoczarnego chłopaka z czwartego dystryktu,
lecz nie zauważam jego towarzyszki. Również sięga po plecak, w dłoń bierze
topór i sztylet oraz łuk. Za nim wpada smukła dziewczyna i na oko
trzynastoletni chłopiec.
Zaczynam biec w stronę wyjścia, jak najdalej od ludzi,
którzy szybko i bez wahania mogliby mnie zabić, jednak drogę zagradza mi
kolejny chłopak. Jego również rozpoznaję, to ten blondyn z dwójki. Nie mam odwagi,
aby użyć miecza, łuku czy chociażby noża. Staje w miejscu i nie jestem w stanie
wykonać jakiegokolwiek ruchu. Widząc mój strach, przeciwnik rzuca się w moją
stronę. Wtedy chłopak pada na ziemię z toporem wystającym z piersi, który
pozostaje głęboko w jego ciele. Odwracam się. Widzę przerażonego
piętnastoletniego dzieciaka, który patrzy się na swoją dłoń jak na obcą. Czarne
włosy opadają mu na oczy.
Czuję ulgę, lecz może jednak celował we mnie? Mimo
wszystko wierzę, że wcale nie miał tego na myśli. Może tym dziękował mi, że nie
zabiłam go, gdy jako drugi wparował do rogu? To głupie, wiem… ale…
Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Wokół mnie wirują
tylko pytania bez odpowiedzi. Mam tego dość. W przypływie dziwnego uczucia w
kościach, łapię go za rękę i wyciągam z pomieszczenia.
- Biegnij! – krzyczę do niego, bo chłopiec ledwo się
porusza.
W końcu się budzi, jakby z długiego snu i dorównuje mi
kroku, a nawet wyprzedza. Mijają nas trybuci, zdziwieni, że nie próbujemy ich
zabić. Unikam przed ciosem dryblasa z szóstki, a kruczoczarny chłopak powala na
ziemię brązowowłosą dziewczynę, gdyż ta skoczyła w jego stronę z wyciągniętymi
rękoma, jakby chciała go udusić.
Patrzę na tył głowy chłopca z czwórki. Mimo iż widzę,
że jest bardzo chudy i kościsty oraz sprawia wrażenie, jakby miał się zaraz
połamać, ma całkiem sporo siły. Nie mogę puścić jego ręki. Ściskamy swoje
dłonie z całych sił. Nie wiem, jakie są jego motywy, czy chce zaciągnąć mnie
gdzieś i zabić? Zapewne tak.. Ale ja po prostu nie jestem w stanie wyrwać ręki.
Pragnę czyjejś obecności, choć nie chcę się do tego przyznać. Chcę, żeby ten
koszmar się skończył. Chciałabym móc czuć bliskość drugiego człowieka bez
strachu, tylko z poczuciem bezpieczeństwa.
Opadam z sił, ale wciąż biegnę za pomocą chłopca.
Jesteśmy już wyjątkowo daleko. Róg obfitości dawno zniknął za budynkami. Nagle
jakaś siła powala mnie i chłopaka na ziemię. Kamizelka wypada mi z rąk, łuk
niefortunnie wbija mi się w bok.
- Zostaw ją! – słyszę okropny wrzask.
Blondyn zaczyna okładać pięściami piętnastolatka,
który mnie uratował. Wtedy zdaję sobie sprawę, że to Victor.
- Victor! Do cholery, przestań! – krzyczę.
Odrywa wzrok od chłopca i patrzy na mnie.
- Czy ty jesteś normalna? – warczy na mnie. – On
chciał Cię zabić!
- Uratował mnie, gwoli ścisłości, ale jak widać, ty
zawsze wiesz lepiej. Zamknij się ty głupia istoto i zostaw go w spokoju!
Klękam obok przerażonego chłopaka i ścieram krew z twarzy.
Wzdryga się i odpycha moją dłoń.
- Przepraszam, rozumiesz? On jest głupi… Ja… Proszę..
Przepraszam..
Czarnowłosy jednak zrywa się na równe nogi i ucieka z
plecakiem i łukiem, gdyż sztylet wyślizguje się mu z dłoni. Uderzam w twarz
Victora, na co wściekły mi oddaje. Rzucam się na niego i okładamy się nawzajem.
Wkrótce, kiedy tracimy siły, padamy na zimny chodnik i oddychamy ciężko.
- Nienawidzę cię – warczę.
- Również nie darzę cię sympatią – odpowiada.
- Wstawaj, durniu. Musimy znaleźć schronienie.
- Nigdzie z tobą nie idę.
- To zgiń. Zaraz na pewno pojawią się ci cholerni
zawodowcy. Myślisz, że nikt nie słyszał twojego babskiego wrzasku?!
Opiera się, ale wkrótce rusza za mną.
- Nie wierzę, że jesteś takim idiotą. Czy ja wyglądam
na tak bezmózgiego człowieka jak ty? Gdybym choć na chwilę bała się o moje
bezpieczeństwo, zabiłabym go w mgnieniu oka! – Trzęsę się z wściekłości. Nie
jestem pewna słów, które wypowiadam. Właściwie wątpię w nie w stu procentach,
jednak nie chcę ukazać swojej słabości przed bratem, a przede wszystkim przed
całym Kapitolem.
- Ależ w to nie wątpię, profesjonalna zabójczyni –
rzuca sarkastycznie.
Przysięgam, że gdyby wzrok mógłby pozbawiać życia,
Victor leżałby teraz martwy, a ja mogłabym umrzeć w spokoju, bez winy, bez
dłoni splamionych krwią. No prawie.
Sięgam po sztylet i umieszczam go przy pasie, po czym
biegniemy przed siebie, aby jak najbardziej zwiększyć dystans od rogu
obfitości.
Tego się nie spodziewał, zaskoczyłaś mnie tym wyglądem areny, to jest coś, ani przez chwile, nie przyszedł mi do głowy taki pomysł, 1:0 dla ciebie :D
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że dobiegnie do rogu jako pierwsza, był to dla mnie mały szok. Chociaż nie taki jak ten chłopak, tu mnie zaskoczyłaś już na maksa, szkoda tylko, że uciekł, był by z niego niezły sojusznik, choć i tak wiem, że los i jeszcze razem złączy i będą musieli się jeszcze pomęczyć sobą nawzajem :P ale i tak będzie musiał zginąć, wątpię, abyś pozwoliła mu przeżyć :)
ta sprzeczka z Victorem była trochę dziecinna, ale czy nie tak zachowuje się rodzeństwo hahaha,
Ciekawe, ilu zginie pierwszego dnia, przy tym rogu, trochę ich pewnie będzie.
Będzie się działo, ale czy Lyall ona jest pod tym względem dla mnie zagadką, bo to czy by dała radę to wiem, że tak, ale czy jej sumienie na to pozwoli ??
Tyle pytań, dlatego też życzę tony, albo i dwóch ton weny, na pewno się przyda <33
Pozdrawiam :******
A już myślałam, że będę pierwsza...
OdpowiedzUsuńŚwietnie opisane pierwsze starcie trybutów. Opuszczone miasto. Niezły pomysł na arenę :)
Problem będzie ze zdobyciem żywności.. No chyba że będzie pochowana w sklepach... :)
Niewesoło z tym wybuchem i rozerwaniem na kawałeczki :\ aż się wzdrygnęłam jak o tym pomyślałam... :\
To że sam rozdział się pojawił było nie lada niespodzianką. Miłą oczywiście bo jakże inaczej ;) życzę weny i pozdrawiam ;*
Soundless
P.S. Jak oglądałam wczoraj Igrzyska śmierci na jedynce to znów się poryczałam kilkukrotnie... ale dzisiaj powtórka o 22 i jak bede oglądać pewnie znów sie porycze... ale cóż... Suzane jest genialną pisarką, z resztą tak samo jak ty :) :*
Też oglądałam :) I premierę i powtórkę ;)
UsuńJa niestety nie miałam takiej możliwości, ale muszę to kiedyś nadrobić. :)
UsuńCześć.
OdpowiedzUsuńJestem stażystką na trochę krytyki, a ty jesteś w wolnej kolejce, przeniesiesz się do mnie?
Oczywiście, że tak. :) Wystarczy, że napiszę to tutaj, czy powinnam zgłaszać się jeszcze raz?
UsuńJak zapowiadałam tak robię...
OdpowiedzUsuńSPAM!!!!!!
Świat XXII wieku. Połowa Europy wraz z całą Rosją już nie istnieje, po zrzuceniu bomby nuklearnej, w czasie III Wojny Światowej. Afryki nie ma na mapach. Nie jest już kontynentem. Jest znana jako Bezbrzeżna Pustynia Sahara. Ludzka populacja wynosi 2 miliardy. Wśród tych dwóch miliardów ludzi żyje Loralei Coldlight. Szesnastoletnia dziewczyna, która ze swojego dotychczasowego życia zostaje rzucona w wir wydarzeń nieprawdopodobnych, jednak prawdziwych. Poznaje nowy świat, którego jest częścią, a o którego istnieniu nie miała pojęcia. Tam będzie musiała stoczyć walkę na śmierć i życie...
zapraszam: http://until-death-us-part.blogspot.com/
Już nie mogę się doczekać. :) :*
Usuń