sobota, 22 lutego 2014

Twelve

Widzę dziewczynę w niezwykle jasnym pokoju. Szarpie się i krzyczy. Jej wrzaski powodują mój ból głowy. Twarz ma bladą, pod oczami zauważam ogromne cienie. Leży przykuta do łóżka. Rzucam się na nią w momencie, gdy próbuje oderwać dopływ kroplówek. Mówię jej, żeby tego nie robiła, staram się ją powstrzymać. Nie słucha mnie. Denerwuję się i decyduję opuścić pokój.
- Dobrze! Umieraj sama! Nie zamierzam na to patrzeć – wyrzucam z siebie, wychodząc.
- Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie na tego bęc. Kto będzie twoją następną ofiarą? – Biega po pokoju z wbitym we mnie wzrokiem.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Nie uratujesz go, jeśli nie chcesz uratować samej siebie.
- Bredzisz. A teraz połóż się z powrotem!
- Czarny motylek, czarny motylek, idzie po ciebie ogromny krokodylek. Uciekaj maleńki, uciekaj, bo czas, pamiętaj, że możesz umrzeć tylko raz – śpiewa wesoło z obłędem w oczach.
- Jesteś szalona.
- Bij, zabij, morduj, wypruj flaki! Przeszyj serce nożem, strzałą, sztyletem bądź mieczem. Tyle możliwości. Tyle radości. Korzystaj! Korzystaj! Nie bądź nieśmiała!
Dziewczyna znika, wokół pojawia się mnóstwo dzieci. Mają… ile? Dziesięć lat? Widzę przerażone twarzyczki, wszystkie oczy skierowane są w moją stronę. Spoglądam na me dłonie. Pełne krwi, pełne żalu, pełne winy.
- Nie bójcie się mnie. Nic wam nie zrobię – mówię, jednak znikąd pojawia się nóż i zabija pierwsze dziecko.
Zaczynają krzyczeć.
- To nie ja! To nie ja! Przepraszam! To nie ja!
- Zostaw nas, proszę. Dlaczego to robisz? – pyta maleńka dziewczynka o czekoladowych oczach.
- To nie ja. To nie ja. To nie ja… proszę. Wybacz mi… proszę – szepczę.
Budzę się z krzykiem. Słyszę słowa, które powinny mnie uspokoić, czuję ręce na swojej twarzy.
- Ciiii.. Cichutko.
- Sierra? – Rozpoznaję głos.
- Mam cię zabrać na arenę.
Kiwam głową i powstrzymuję łzy. Koniec z mazaniem się. Ubieram się w ulubione ciuchy, wrzucam do kieszeni naszyjnik z wilkiem i idę za chłopcem na dach Ośrodka Szkoleniowego. Przylatuje poduszkowiec i zostajemy wciągnięci na pokład przez specjalne drabiny. Gdy jestem już w poduszkowcu oraz siadam na swoje miejsce jakaś kobieta podchodzi do mnie ze strzykawką w ręku.
- Lokalizator – mówi, lecz za nim wypowiadam słowa sprzeciwu, wbija urządzenie w moje przedramię. Czuję ukłucie bólu i od tego czasu towarzyszy mi dziwne uczucie w ręce. Wciąż dotykam miejsca, w którym znajduje się lokalizator.
Pojawia się jakiś awoks i wraz z Sierrą prowadzi mnie na śniadanie. Mimo iż żołądek wykręca mi się ze stresu, nie mogę odmówić sobie pyszności, które widzę. Wcinam ile wlezie makaronu z sosem pomidorowym i wypijam mnóstwo soku jabłkowego.
Podróż trwa ponad godzinę. Gdy zaczynamy się zbliżać do areny okna zostają zaciemnione. Poduszkowiec ląduje. Udajemy się z powrotem do drabiny, która tym razem opuszcza nas do podziemnego kanału zakończonego przejściem do sieci tuneli umieszczonych pod areną. Idziemy do mojej komory przygotowawczej. Biorę szybki prysznic, szczotkuję dokładnie zęby, a Sierra splata mi włosy w warkocz, który idealnie ukrywa niedoskonałość moich beznadziejnych uszu. Jestem mu za to wdzięczna. Wkrótce otwieramy paczkę z ubraniem i Sierra pomaga mi się ubrać. Zakładam bieliznę, czarne, obcisłe spodnie, wysokie, ciężkie, ale wygodne buty, bokserkę, koszulkę i bluzę również w ciemnych kolorach. Sierra wyjmuje z opakowania także specjalny pas, który służy zapewne na trzymanie broni.   Otacza nim plecy, z jednej strony przechodzi przez pierś z drugiej owija ramię, po czym zapina go ponownie na plecach. Potem przychodzi czas na dziwny, czarny płaszcz. Jest bardzo długi, po bokach sięga niemal do kostek, lecz na plecach tylko do ud. Ma duży kaptur, pod którym mogę się schronić przed deszczem. Ubranie składa się z wielu warstw. Zastanawiam się dlaczego.
- Myślę, że płaszcz ma tu na celu głównie funkcję ozdobną, ale w razie czego przyda się podczas zimnych nocy. Buty wydają się masywne, ale zaufaj mi, są idealne do biegania.
Na koniec zapina na mej szyi naszyjnik. Trzyma go przez chwilę w dłoniach.
- Rada zatwierdzająca pozwoliła ci na zabranie go na arenę.
- Jakie to miłe – cedzę przez usta.
- Myślę, że jesteś już gotowa. – Ignoruje poprzednią wypowiedź i spogląda na mnie. - Przejdź się. Powiedz czy wszystko pasuje.
- Całe szczęście, że dali mi większy rozmiar. Nie cierpię dopasowanych ubrań. Spodnie jakoś zniosę  – oświadczam, przemieszczając się po pokoju.
- Dopilnowałem tego.
- Dzięki – uśmiecham się z wysiłkiem.
- A więc wszystko jest w porządku? – pyta, a ja kiwam głową twierdząco. – A więc teraz pozostaje tylko czekać.
Siadamy na kanapie. Sączę wodę i patrzę bezmyślnie w ścianę. Temperatura w pokoju się ochłodziła, aby było mi lepiej. Taka warstwa ubrań daje sporo ciepła.
Przez jakiś czas siedzimy w milczeniu. Sierra trzyma mnie za rękę, co mnie dziwi, ale i trochę krępuje. Nie wyrywam dłoni. Niech sobie robi, co chce, za parę minut mogę umrzeć, więc mam to w sumie gdzieś.
- Dasz sobie radę – mówi w zamyśleniu.
- Nie dam, ale znowu dziękuję, że chociaż ty we mnie wierzysz – opieram się na jego ramieniu. Jestem zmęczona po dzisiejszej nocy. Zamykam oczy i niemal przysypiam. Jakiś kobiecy głos oznajmia wesołym tonem, że już czas. Podchodzę do szklanej tuby i patrzę na nią z przerażeniem.
- Nie da rady. Uduszę się tam! Nie ma mowy! – Zaczynam panikować.
- Lyall. Uspokój się. Wdech i wydech. Powoli. Nic ci się nie stanie. Uda ci się.
Szklana tuba rozsuwa się i ukazuje wejście. Serce wali mi niesamowicie.
Właśnie, że się stanie. Zabiją mnie! Już nigdy więcej cię nie zobaczę! Nie zobaczę mojej rodziny! Umrę… Będzie mnie bolało…
Po raz pierwszy te myśli pojawiają mi się w głowie.
Jestem zbyt zestresowana i reaguję z opóźnieniem. Widzę, co się dzieje, ale nie mogę temu zapobiec. Sierra nachyla się i całuje mnie w usta. Krótko, ale całuje. Nie zamykam oczu, on również. Cały czas patrzę w jego tęczówki. Nie chcę stracić ich nawet na moment.
Nie wiem, co czuję. Jestem w rozsypce. Czy go kocham?
Przecież… Miłość… to takie dziwne i głupie uczucie. Patrzysz w jego stronę, a twoje serce zaczyna szaleć. Podskakuje z nerwów i masz wrażenie, że chce uciec z twojej piersi i pobiec w jego ramiona. Żałosne. Głupie serce.
Nie. Nie. Nie.
Nie kocham go. Nikogo nie kocham. Jestem sama i zawsze byłam. Nie mogę kochać. I nie kocham. Wcale się tak nie czuję. To kompletne bzdury.
Nie odsuwam się jednak. Tak po prostu… Nigdy jeszcze… się nie całowałam.
Głupia.
- Przyrzeknij mi coś – mówię w jego stronę.
- Co takiego? – słyszę jego płaczliwy ton.
- Nie oglądaj tego. Żadnych z tych wydarzeń. Cokolwiek się będzie działo. Nie oglądaj.
- Nie mogę ci tego obiecać.
- Proszę! Zrób to dla mnie! Błagam!
- Dwadzieścia sekund – oznajmia kobiecy głos.
Dwadzieścia sekund albo co? Strażnicy mnie pobiją i tam wrzucą?!
- Dobrze. Obiecuję  – oznajmia chłopiec i odwraca wzrok.
Całuję go jeszcze raz w policzek i wchodzę do szklanej tuby.
Odczekuję upiorne dziesięć sekund. Drzwi się zamykają. Sierra przykłada dłoń do szyby. Robię to samo, choć czuję, że to głupie. Bardzo głupie i niepoprawne.
- Nie oglądaj! – krzyczę, ale chyba mnie nie słyszy.
Widzę jak coś mówi, jednak nie jest mi dane rozszyfrować jego słowa, bo kapsuła unosi mnie w górę. Sierra znika z mojego pola widzenia, a mnie ogarnia ciemność. Szklane szyby znikają, a metalowa płyta wypycha mnie z tunelu wprost na świeże powietrze. Światło dnia mnie oślepia.
- Panie i Panowie, Dwudzieste Trzecie Głodowe Igrzyska uważam za otwarte!

2 komentarze:

  1. Aż nie wiem od czego zacząć, może do powiedzenia po raz setny jak cudnie piszesz, mogłabym to czytać godzinami, a i tak by mi się nie znudziło.
    Najpierw ten sen dziwny, pokręcony, ale dający dość jasny przekaz. Lyall musi zabić, musi zabić, aby ocalić Viktora, może nawet już nie tylko dla Victora, chociaż nadal nie jestem pewna tego jej związku z Sierrą. Może i jest romantycznie, ale jakoś tego nie czuje, muszę nad tym trochę pomyśleć. Wracając myślę, że zabije zrobi to na pewno. ta końcówka mnie nawet do tego bardziej przekonała. jakaś jej cześć nie chce aby oglądał ją na arenie, ponieważ boi się, że arena może ją zmienić, w kogoś kim nigdy nie chciała być, w kogoś koga zawszę się brzydziła, tak właśnie ja to widzę.
    W najbliższym rozdziale przekonam się co za niezwykłą arenę przygotowałaś Lyall i pozostałej 23 uczestników. Mało zdradzasz, wiem już, że raczej nie będzie tak gorąco, a słońce nie będzie otulało trybunów swoimi złocistymi promieniami.
    Aż trudno mi uwierzyć, że ten czas mija tak szybko, pamiętam jeszcze pierwszy post, a tu już 12 rozdział, zadziwiające. Nawet już nie pamiętam ile czasu minęło od pierwszego twojego opowiadania, które czytałam, które pokochałam. Jakże wyjątkowa była tamta historia. Pamiętasz? Ile to już czasu minęło? Przepraszam nie wiem, co mnie wzięło na te wspominki.
    Miłego Dnia :***
    Ściskam gorąco <3333

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie opisane te sny. Fakt, przerażające, ale mimo wszystko... podobała mi się ta wyliczanka o motylkach... Sierra i Lyall... Przeciwieństwa się przyciągają, ale w takich okolicznościach... Popłakałam się po raz pierwszy od czytania Kosogłosa i śmierci Prim... Jestem w siódmym niebie bo w sobote beda na TVP1 o 21.25 Igrzyska śmierci... z niecierpliwościà czekam na następny rozdział i życzę weny
    Soundless :*
    P.S. sorka za literówki ale pisze z telefonu

    OdpowiedzUsuń

Jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie opinie. Pozdrawiam. :)

Obserwatorzy