Dziewięć. Tyle zdobywam punktów. Jestem dumna. I nie
ukrywam mojej radości. Ku zaskoczeniu wszystkich Victor zdobywa siódemkę. Gdy
pytam go jak to się stało, milczy. Martwię się, jednak nie długo, szczęście nie
pozwala mi się smucić. W końcu coś pokazałam.
Trybuci z jedynki i dwójki zdobyli po dziesięć lub
dziewięć punktów. Zapamiętałam jeszcze czwórkę, gdzie chłopak również zdobył
dziewiątkę, a dziewczyna piątkę, a także blondynkę z ósemki, której wynik
wynosił dziesięć. Widzę wyraźną konkurencję i moja pewność siebie zostaje
powoli rozdeptywana przez wizje, które przemykają mi przez umysł. Przegram. Nie
uratuję go.
Mimo wszystko udaję się do sypialni i kładę na łóżko z
szerokim uśmiechem na ustach. Zamykam oczy i z satysfakcją przypominam sobie
moje dzisiejsze wyczyny. Czuję pewien niedosyt. Mogło mi pójść lepiej, prawda?
Spokojnie mogłam zdobyć dziesiątkę, może nawet jedenastkę! Zganiam siebie
szybko w duchu. Nie mogę uwierzyć, że jestem aż tak płytka. Jestem żałosna.
Zapominam o wszystkim i wyłączam się. Wyobrażam sobie,
że idę polną ścieżką. Wokół zboże delikatnie łaskocze mnie po łydkach. Widzę
mnóstwo maków oraz chabrów, które rosną pośród nich. Zrywam jeden błękitny
kwiatek i wkładam go za ucho. Zaczynam biec, a znikąd pojawiają się ciemne
chmury. Deszcz spływa na mnie w postaci maleńkich kropelek. Jest orzeźwiający.
Zaczynam tańczyć, skakać, krzyczeć. Wtem zza obłoku wychylają się jasne
promyki. Słońce mi towarzyszy i daje poczucie szczęścia. Wciąż biegnę, lecz nie
czuję zmęczenia. Czuję ulgę. Czuję jak wszystkie złe emocje mnie opuszczają.
Jest mi lepiej.
Zasypiam.
- Przepraszam – szepnęłam.
- Za co? – zapytała zaskoczona.
- To wszystko moja wina. Powinnam była… Ja chcę
umrzeć! Od zawsze chciałam odejść! Dlaczego nic nie zrobiłam?! Jestem samolubna
i płytka.. I bezużyteczna. Kocham cię i przepraszam za wszystko.. Chciałabym
cofnąć czas.
- Mam ochotę cię kopnąć. Ile razy mam powtarzać, że w
niczym nie zawiniłaś? Jesteś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam.
Jesteś wspaniała i musisz o tym pamiętać. Nie chcesz odejść. Każdy kocha życie
niezależnie od tego, jakie ono jest. I ty też je kochasz, chociaż rzadko się do
tego przyznajesz ze względu na swoje usposobienie.
Zaczęłam płakać, lecz nie przyniosło mi to ulgi.
Dziewczyna podeszła i przytuliła mnie mocno.
- To ja powinnam cię teraz pocieszać, a nie odwrotnie.
Jestem okropną przyjaciółką. Przepraszam.
- Skończ! Natychmiast! – krzyknęła. – Kocham cię,
mała.
Jeszcze bardziej wtuliłam się w jej wątłe ciałko. Nie
chciałam, aby ta chwila się skończyła.
Budzę się z krzykiem na ustach. Krzyczę, żeby nie
umierała. Wołam jej imię.
Dzisiejszego dnia wałęsam się po pociągu niczym duch.
Niedziela – dzień wolny. Jutro wieczorem odbędzie się prezentacja telewizyjna.
Kiedy udaję się na śniadanie, dowiaduję się od Lauren, że spędzę tą dobę
głównie z nią. Powinnam także odbyć rozmowę z Canem, ale ten najwidoczniej nie
ma zamiaru mnie oglądać.
Victor przez pierwsze cztery godziny przeznaczy na
naukę prezentacji z Lauren Bell, potem co powinien mówić podczas wywiadów,
czego dowie się od naszego wspaniałego mentora.
- A więc na razie mam wolne? – pytam beztroskim tonem.
– Super! – odpowiadam sama sobie.
Rzucam się na kanapę i przez pierwsze trzydzieści
minut leżę prawie nieruchomo. Tak właściwie to nie wiem, co ze sobą począć.
Snuję się tam i z powrotem.
W końcu nadchodzi lekcja z Lauren. Idziemy do mojego
pokoju. Najpierw mam ubrać jakąś cudaczną sukienkę i najbardziej przerażające
buty, jakie kiedykolwiek widziałam na oczy. Mają OGROMNE obcasy! Czy oni
poszaleli?! Nie sprzeciwiam się jednak i ubieram wszystko bez marudzenia. Przez
długi okres czasu staram się opanować umiejętność chodzenia na szpilkach oraz
radzenia sobie z długą sukienką. Idzie mi pokracznie, widzę to po twarzy
opiekunki. Wkrótce także ćwiczę siedzenie prosto, nawiązywanie kontaktu
wzrokowego, czy uśmiechanie się. Niestety nieustannie mam przygnębiony wyraz
twarzy, wciąż nie potrafię się nie garbić oraz spuszczam wzrok wytrzymując
przynajmniej dwie sekundy. Jestem zawiedziona, tak samo Lauren. Że też musiał
się jej trafić taki tragiczny przypadek. Gdy kończymy, widzę, że nie jest jej
do śmiechu. Jest mi źle, że sprawiłam jej przykrość. Przecież robię wszystko,
co w mojej mocy! Nie chcę, aby była smutna.
- Cane to uparty człowiek. Zresztą tak jak ty.
Otwieram usta by się sprzeciwić, jednak opiekunka mi
przerywa.
- Daj już spokój – milczy przez chwilę. –
Postanowiłam, że ja przeprowadzę z tobą tą lekcję. Musisz wiedzieć jak się
zachowywać. Nie pozwolę ci wystąpić bez odpowiedniego przygotowania. A więc…
pomyślmy, co możemy z tobą zrobić. Jak mamy cię przedstawić?
- A nie możemy tego jakoś pominąć? – pytam z nadzieją
w głosie.
- Oczywiście, że nie – fuka na mnie. – Prezentacje
telewizyjne trybutów są niezwykle ważne. To tutaj sponsorzy decydują się, czy
będą cię wspomagać finansowo. Tutaj dowiemy się czy zyskasz poparcie
publiczności, czy nie.
- Okej, okej – mruczę pod nosem, zdenerwowana.
Lauren wciela się w rolę dziennikarza. Zadaje mi
pytania, ja mam na nie odpowiadać. Idzie mi jak zwykle, czyli beznadziejnie.
Moje odpowiedzi są zdawkowe, wymijające albo nudne. Wciąż i wciąż spuszczam
wzrok na ziemię, często nie potrafię znaleźć słów i po prostu milczę, a czasami
wręcz warczę na kobietę. Lauren Bell w końcu się poddaje. Przeprasza mnie,
wychodzi z pokoju, a mi chce się po prostu płakać. Jestem do niczego.
Po raz kolejny szybko zasypiam i dręczą mnie sny.
Tym razem nic z prawdziwego życia. Tym razem widzę
krwawiące białe króliki. Uciekam wraz z nimi. Mijam z niesamowitą szybkością
drzewa, krzewy. Biegnę, lecz nie wiem dokąd. W mej czaszce, wyryte w kości, mam
wciąż to samo zdanie. Walcz albo uciekaj. Walcz albo uciekaj.
Wtedy wpadam w ogromną otchłań. Topię się w ciemności.
I pojawia się kolejne zdanie.
Ucieczka równa się śmierci.
Ucieczka równa się śmierci.
Ucieczka równa się śmierci.
Krzyczę, uciekam i umieram.
Wraz z nadejściem słońca, mało, co nie dostaję zawału.
Wita mnie moja ekipa przygotowawcza. Nie chcę tego, jednak zgadzam się na
wszystko. Nie chcę, aby kolejny raz strażnicy mnie oglądali.
Gdy kończą, ubieram szlafrok i udaję się do
sąsiedniego pokoju. Tam Sierra czeka na mnie z sukienką ukrytą w pokrowcu. Każe
mi zamknąć oczy, a więc posłusznie wykonuję polecenie. Na obnażonej skórze
czuję miękki materiał. Chłopak lekko czesze moje włosy i poprawia makijaż.
Wyczuwam jak pomaga mi włożyć buty i obchodzi mnie wokół, aby ujrzeć wynik
swojej pracy. Wzdycha i dotyka mojej dłoni. Prowadzi mnie, prawdopodobnie do
lustra, pozwala otworzyć oczy.
Patrzę, lecz nie mogę siebie dostrzec. Po raz kolejny
Sierra sprawił, że wyglądam oszałamiająco. Niemożliwe, żebym to była ja… Po raz
kolejny nie wierzę.
Kruczoczarna suknia bez rękawów opływa mnie z każdej
strony. Białe, czerwone i pomarańczowe motyle pełzną po mej sukni spiralnym
ruchem. Wyglądam jakby mnie unosiły, jakbym sama miała zaraz odlecieć.
Niezwykle blada skóra świetnie współgra z ciemnym kolorem sukienki, makijaż
jest mocny, co dodaje mej osobie pewności i siły, której wcale nie posiadam.
Włosy opadają gładko na nagie ramiona i spływają po ciele w postaci lekko
podkręconych loków.
- Zero różu – Sierra uśmiecha się do mnie.
Ponownie rzucam mu się na szyję i w przypływie radości
całuję go w policzek. Zaskakuję i siebie i jego. Odskakuję szybko, siadam na
fotelu.
- Wybacz.
- Nie masz za co przepraszać. – Szczerzy do mnie zęby.
- Jestem beznadziejna. Boję się tych cholernych
wywiadów – wyrzucam z siebie.
- Ty? Beznadziejna? Nigdy nie uwierzę. Taka piękność
nigdy nie może być beznadziejna.
- Nie jestem piękna. To ty sprawiłeś takie wrażenie..
- Aleś ty uparta. – Kręci głową i krzywi się
nieznacznie. – Dam ci bardzo dobrą radę. Staraj się być sobą.
- Czyś ty do reszty oszalał? Jestem najbardziej
narwanym i postrzelonym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznał świat. Nie
chcesz żebym pokazała to, kim jestem.
- Dlaczego nie? – pyta. – Jesteś ciekawą osóbką i
uwierz, że tylko wariaci są czegoś warci – spogląda na mnie. – Uśmiechnij się,
głowa do góry. Pokaż swój temperament.
- Zniknę w tłumie. Nikt nie będzie chciał mnie
sponsorować. Może to i dobrze. Jednak takim działaniem nie uratuję Victora –
mówię cicho.
Sierra przez jakiś czas się nie odzywa. Dotyka lekko
mojej skóry na ramieniu i prowadzi do drzwi.
- Wierzę w Ciebie – słyszę.
Prezentacje odbywają się na scenie przed Ośrodkiem
Szkoleniowym. Stajemy wszyscy w kolejce i zaczyna się. Jedynka idzie na
pierwszy ogień. Staram się nie skupiać na ich prezentacjach. Wyłączam słuch,
ale obserwuję ich stroje. Bez problemu stwierdzam, że nikt nie dorównuje mojemu
styliście. Tak. Sierra jest najlepszy!
Każda z prezentacji trwa trzy minuty. Prowadzący
– Arranz Campbell – ubrany jest w biały garnitur. Ma czarne włosy i dziwnie
lśniące srebrnym blaskiem oczy. Stara się być przyjacielski i pomóc trybutom,
aby przedstawili się jak najlepiej, jednak i tak gościa nie lubię.
Oddycham głęboko i staram się zapanować drżenie kolan.
Wykrzywiam palce, przystępuję z nogi na nogę. Nie mogę przestać się denerwować.
Kolejka robi się coraz krótsza, niedługo nadejdzie mój czas. Boże. O Boże…
Dopomóż.
W końcu słyszę: Lyall Rain i moje nerwy sięgają
zenitu. Udaję się w stronę ogromnego fotela na scenie. Staję obok Arranza,
witam się z nim, po czym siadam. Staram się być wyprostowana, utrzymywać
kontakt wzrokowy z publicznością, obmyślam swoje wypowiedzi, jednak nie możliwe
jest, aby rozpatrywać o tylu rzeczach naraz.
- Co sądzisz o Kapitolu? Jak się prezentuje? Przyjazd
tutaj na pewno wywarł na tobie ogromne wrażenie.
Co o nim sądzę? Jest beznadziejny, jest ogromy, jest
brzydki…
- Jest tu… bardzo kolorowo – odpowiadam niepewnie.
Arranz uśmiecha się.
- Tak, masz rację. Ogromną wagę przywiązujemy do barw.
Jaka jest twoją ulubioną? Czy mam się sugerować sukienką?
Kiwam głową, ale milczę.
- Przyznam, że ten strój jest niesamowity, wyglądasz naprawdę
wspaniale.
- Dziękuję – uśmiecham się.
- Musimy pogratulować twojemu styliście. Brawo,
Sierra! – Kamery kierują się w stronę chłopca, publiczność klaszcze. – No
dobrze. A więc… Jak to się stało, że otrzymałaś dziewiątkę? Zdradź nam coś –
pyta, gdy wszyscy ponownie skupiają się na mnie.
- Nie jestem pewna czy mogę to zrobić, ale sądzę, że
będziecie zaskoczeni, kiedy zobaczycie, co potrafię. – Uśmiecham się. Zaskakuję
sama siebie. Od kiedy jestem taka pewna swoich umiejętności? Uhh. Jestem
idiotką.
- Na pewno tak będzie! – krzyczy entuzjastycznie. -
Opowiedz mi o swoim dystrykcie. Dlaczego zgłosiłaś się za tą dziewczynkę? Nie
jesteście rodziną, prawda?
- Zgłosiłam się za nią, ponieważ… - nie chciałam,
żebyście ją zabili! Wrzeszczę w duchu słowa, lecz nie mogę ich wypowiedzieć na
głos. Bezpieczeństwo rodziny, pamiętaj. Wymyśl coś, zachwalaj ich, cokolwiek! –
To dwunastolatka. Myślę, że mam większe szanse niż ona. Chciałabym przynieść
chwałę mojemu dystryktowi. Chciałabym, abyśmy zdobyli kolejnego zwycięzcę. I
nie. Nie jest moją rodziną.
- To bardzo szlachetne z twojej strony. Lyall.. Czy
czeka na ciebie w domu ktoś szczególny?
- Rodzina.
- Ale czy ktoś inny? Jakiś przyjaciel? – Uśmiecha się
znacząco.
- Nie mam przyjaciół – odpowiadam skrótowo.
Moja prezentacja to kompletna porażka. Jestem do
niczego. Jestem do niczego.
- Jak to możliwe?
Przypominam sobie o plecach i prostuję je.
- Przyjaźń wiążę się z wieloma rzeczami. Pomaganiem,
wspieraniem. Zwyczajną obecnością… Myślę, że… jeszcze nie spotkałam takiej osoby
– I już jej raczej nie poznam. Warczę w myślach.
- Och kochana. Sądzę, że jak już zwyciężysz igrzyska,
będziesz miała wielu przyjaciół – patrzę w jego dziwne oczy.
- Nie sądzę, abym mogła na nich polegać. Nie
interesują mnie znajomości za pieniądze – wyrywa mi się. Spoglądam szybko na
publiczność. Mam nadzieję, że nikt tego nie słyszał, jednak… nie. Wszyscy
uważnie chłoną moje słowa.
- Nie bądź taką pesymistką. Ludzie cię kochają!
- Mylisz się, Arranz – uśmiecham się.
Słyszę dzwonek, który oznacza koniec mojego wywiadu. 3
minuty mego czasu dobiegły końca.
__________________________________________________________
Dziwny ten rozdział i bardzo za niego przepraszam. Chaotyczny, głupi. Przepraszam. Pozdrawiam.
Dziwny ten rozdział i bardzo za niego przepraszam. Chaotyczny, głupi. Przepraszam. Pozdrawiam.
Jak możesz mówić, że ten rozdział jest głupi, przecież to nie prawda, a ty wiesz o tym. Wszystkie twoje rozdziały są świetne.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze gratulację z dziewięciu punktów, dobra robota, ale zdziwił mnie wynik Victora myślałam, że zdobędzie jeden z lepszych wyników.
W tym pierwszym śnie była Laoise, dobrze, że wplatasz ją w te wydarzenia. Zaś ten drugi mnie zaskoczył skąd ty bierzesz takie pomysły, to wszystko jest takie niezwykłe :P
jednak udało Ci się znaleźć pomysł na wywiad. Była w nim pełna odwagi i siły, ale nic się nie równa z końcówką, świetnie to wykombinowałaś :P Ta wypowiedz na pewno sprawi, że kapitoleńczycy o niej nie zapomną.
Ściskam gorąco i życzę dużo weny <33
<333
Super czytam od samego początku.rozdziały są długie a styl pisania wyśmienity. Czekam na kolejny rozdział i weny życzę :)
OdpowiedzUsuń~alek
czytam, czytam i nie chce mi się kończyć czytać :( Cały czas chcę więcej, genialny rozdział i na pewno nie jest głupi ani chaotyczny, wszystko jest idealnie napisane!
OdpowiedzUsuńW między czasie zapraszam do przeczytania nowo założonego bloga o Igrzyskach Śmierci :) http://fanfiction-finnickodair.blogspot.com/