sobota, 8 lutego 2014

Ten

Dziewięć. Tyle zdobywam punktów. Jestem dumna. I nie ukrywam mojej radości. Ku zaskoczeniu wszystkich Victor zdobywa siódemkę. Gdy pytam go jak to się stało, milczy. Martwię się, jednak nie długo, szczęście nie pozwala mi się smucić. W końcu coś pokazałam.
Trybuci z jedynki i dwójki zdobyli po dziesięć lub dziewięć punktów. Zapamiętałam jeszcze czwórkę, gdzie chłopak również zdobył dziewiątkę, a dziewczyna piątkę, a także blondynkę z ósemki, której wynik wynosił dziesięć. Widzę wyraźną konkurencję i moja pewność siebie zostaje powoli rozdeptywana przez wizje, które przemykają mi przez umysł. Przegram. Nie uratuję go.
Mimo wszystko udaję się do sypialni i kładę na łóżko z szerokim uśmiechem na ustach. Zamykam oczy i z satysfakcją przypominam sobie moje dzisiejsze wyczyny. Czuję pewien niedosyt. Mogło mi pójść lepiej, prawda? Spokojnie mogłam zdobyć dziesiątkę, może nawet jedenastkę! Zganiam siebie szybko w duchu. Nie mogę uwierzyć, że jestem aż tak płytka. Jestem żałosna.
Zapominam o wszystkim i wyłączam się. Wyobrażam sobie, że idę polną ścieżką. Wokół zboże delikatnie łaskocze mnie po łydkach. Widzę mnóstwo maków oraz chabrów, które rosną pośród nich. Zrywam jeden błękitny kwiatek i wkładam go za ucho. Zaczynam biec, a znikąd pojawiają się ciemne chmury. Deszcz spływa na mnie w postaci maleńkich kropelek. Jest orzeźwiający. Zaczynam tańczyć, skakać, krzyczeć. Wtem zza obłoku wychylają się jasne promyki. Słońce mi towarzyszy i daje poczucie szczęścia. Wciąż biegnę, lecz nie czuję zmęczenia. Czuję ulgę. Czuję jak wszystkie złe emocje mnie opuszczają. Jest mi lepiej.
Zasypiam.

- Przepraszam – szepnęłam.
- Za co? – zapytała zaskoczona.
- To wszystko moja wina. Powinnam była… Ja chcę umrzeć! Od zawsze chciałam odejść! Dlaczego nic nie zrobiłam?! Jestem samolubna i płytka.. I bezużyteczna. Kocham cię i przepraszam za wszystko.. Chciałabym cofnąć czas.
- Mam ochotę cię kopnąć. Ile razy mam powtarzać, że w niczym nie zawiniłaś? Jesteś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. Jesteś wspaniała i musisz o tym pamiętać. Nie chcesz odejść. Każdy kocha życie niezależnie od tego, jakie ono jest. I ty też je kochasz, chociaż rzadko się do tego przyznajesz ze względu na swoje usposobienie.
Zaczęłam płakać, lecz nie przyniosło mi to ulgi. Dziewczyna podeszła i przytuliła mnie mocno.
- To ja powinnam cię teraz pocieszać, a nie odwrotnie. Jestem okropną przyjaciółką. Przepraszam.
- Skończ! Natychmiast! – krzyknęła. – Kocham cię, mała.
Jeszcze bardziej wtuliłam się w jej wątłe ciałko. Nie chciałam, aby ta chwila się skończyła.

Budzę się z krzykiem na ustach. Krzyczę, żeby nie umierała. Wołam jej imię.
Dzisiejszego dnia wałęsam się po pociągu niczym duch. Niedziela – dzień wolny. Jutro wieczorem odbędzie się prezentacja telewizyjna. Kiedy udaję się na śniadanie, dowiaduję się od Lauren, że spędzę tą dobę głównie z nią. Powinnam także odbyć rozmowę z Canem, ale ten najwidoczniej nie ma zamiaru mnie oglądać.
Victor przez pierwsze cztery godziny przeznaczy na naukę prezentacji z Lauren Bell, potem co powinien mówić podczas wywiadów, czego dowie się od naszego wspaniałego mentora.
- A więc na razie mam wolne? – pytam beztroskim tonem. – Super! – odpowiadam sama sobie.
Rzucam się na kanapę i przez pierwsze trzydzieści minut leżę prawie nieruchomo. Tak właściwie to nie wiem, co ze sobą począć. Snuję się tam i z powrotem.
W końcu nadchodzi lekcja z Lauren. Idziemy do mojego pokoju. Najpierw mam ubrać jakąś cudaczną sukienkę i najbardziej przerażające buty, jakie kiedykolwiek widziałam na oczy. Mają OGROMNE obcasy! Czy oni poszaleli?! Nie sprzeciwiam się jednak i ubieram wszystko bez marudzenia. Przez długi okres czasu staram się opanować umiejętność chodzenia na szpilkach oraz radzenia sobie z długą sukienką. Idzie mi pokracznie, widzę to po twarzy opiekunki. Wkrótce także ćwiczę siedzenie prosto, nawiązywanie kontaktu wzrokowego, czy uśmiechanie się. Niestety nieustannie mam przygnębiony wyraz twarzy, wciąż nie potrafię się nie garbić oraz spuszczam wzrok wytrzymując przynajmniej dwie sekundy. Jestem zawiedziona, tak samo Lauren. Że też musiał się jej trafić taki tragiczny przypadek. Gdy kończymy, widzę, że nie jest jej do śmiechu. Jest mi źle, że sprawiłam jej przykrość. Przecież robię wszystko, co w mojej mocy! Nie chcę, aby była smutna.
- Cane to uparty człowiek. Zresztą tak jak ty.
Otwieram usta by się sprzeciwić, jednak opiekunka mi przerywa.
- Daj już spokój – milczy przez chwilę. – Postanowiłam, że ja przeprowadzę z tobą tą lekcję. Musisz wiedzieć jak się zachowywać. Nie pozwolę ci wystąpić bez odpowiedniego przygotowania. A więc… pomyślmy, co możemy z tobą zrobić. Jak mamy cię przedstawić?
- A nie możemy tego jakoś pominąć? – pytam z nadzieją w głosie.
- Oczywiście, że nie – fuka na mnie. – Prezentacje telewizyjne trybutów są niezwykle ważne. To tutaj sponsorzy decydują się, czy będą cię wspomagać finansowo. Tutaj dowiemy się czy zyskasz poparcie publiczności, czy nie.
- Okej, okej – mruczę pod nosem, zdenerwowana.
Lauren wciela się w rolę dziennikarza. Zadaje mi pytania, ja mam na nie odpowiadać. Idzie mi jak zwykle, czyli beznadziejnie. Moje odpowiedzi są zdawkowe, wymijające albo nudne. Wciąż i wciąż spuszczam wzrok na ziemię, często nie potrafię znaleźć słów i po prostu milczę, a czasami wręcz warczę na kobietę. Lauren Bell w końcu się poddaje. Przeprasza mnie, wychodzi z pokoju, a mi chce się po prostu płakać. Jestem do niczego.
Po raz kolejny szybko zasypiam i dręczą mnie sny.
Tym razem nic z prawdziwego życia. Tym razem widzę krwawiące białe króliki. Uciekam wraz z nimi. Mijam z niesamowitą szybkością drzewa, krzewy. Biegnę, lecz nie wiem dokąd. W mej czaszce, wyryte w kości, mam wciąż to samo zdanie. Walcz albo uciekaj. Walcz albo uciekaj.
Wtedy wpadam w ogromną otchłań. Topię się w ciemności.
I pojawia się kolejne zdanie.
Ucieczka równa się śmierci.
Ucieczka równa się śmierci.
Ucieczka równa się śmierci.
Krzyczę, uciekam i umieram.

Wraz z nadejściem słońca, mało, co nie dostaję zawału. Wita mnie moja ekipa przygotowawcza. Nie chcę tego, jednak zgadzam się na wszystko. Nie chcę, aby kolejny raz strażnicy mnie oglądali.
Gdy kończą, ubieram szlafrok i udaję się do sąsiedniego pokoju. Tam Sierra czeka na mnie z sukienką ukrytą w pokrowcu. Każe mi zamknąć oczy, a więc posłusznie wykonuję polecenie. Na obnażonej skórze czuję miękki materiał. Chłopak lekko czesze moje włosy i poprawia makijaż. Wyczuwam jak pomaga mi włożyć buty i obchodzi mnie wokół, aby ujrzeć wynik swojej pracy. Wzdycha i dotyka mojej dłoni. Prowadzi mnie, prawdopodobnie do lustra, pozwala otworzyć oczy.
Patrzę, lecz nie mogę siebie dostrzec. Po raz kolejny Sierra sprawił, że wyglądam oszałamiająco. Niemożliwe, żebym to była ja… Po raz kolejny nie wierzę.
Kruczoczarna suknia bez rękawów opływa mnie z każdej strony. Białe, czerwone i pomarańczowe motyle pełzną po mej sukni spiralnym ruchem. Wyglądam jakby mnie unosiły, jakbym sama miała zaraz odlecieć. Niezwykle blada skóra świetnie współgra z ciemnym kolorem sukienki, makijaż jest mocny, co dodaje mej osobie pewności i siły, której wcale nie posiadam. Włosy opadają gładko na nagie ramiona i spływają po ciele w postaci lekko podkręconych loków.
- Zero różu – Sierra uśmiecha się do mnie.
Ponownie rzucam mu się na szyję i w przypływie radości całuję go w policzek. Zaskakuję i siebie i jego. Odskakuję szybko, siadam na fotelu.
- Wybacz.
- Nie masz za co przepraszać. – Szczerzy do mnie zęby.
- Jestem beznadziejna. Boję się tych cholernych wywiadów – wyrzucam z siebie.
- Ty? Beznadziejna? Nigdy nie uwierzę. Taka piękność nigdy nie może być beznadziejna.
- Nie jestem piękna. To ty sprawiłeś takie wrażenie..
- Aleś ty uparta. – Kręci głową i krzywi się nieznacznie. – Dam ci bardzo dobrą radę. Staraj się być sobą.
- Czyś ty do reszty oszalał? Jestem najbardziej narwanym i postrzelonym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznał świat. Nie chcesz żebym pokazała to, kim jestem.
- Dlaczego nie? – pyta. – Jesteś ciekawą osóbką i uwierz, że tylko wariaci są czegoś warci – spogląda na mnie. – Uśmiechnij się, głowa do góry. Pokaż swój temperament.
- Zniknę w tłumie. Nikt nie będzie chciał mnie sponsorować. Może to i dobrze. Jednak takim działaniem nie uratuję Victora – mówię cicho.
Sierra przez jakiś czas się nie odzywa. Dotyka lekko mojej skóry na ramieniu i prowadzi do drzwi.
- Wierzę w Ciebie – słyszę.


Prezentacje odbywają się na scenie przed Ośrodkiem Szkoleniowym. Stajemy wszyscy w kolejce i zaczyna się. Jedynka idzie na pierwszy ogień. Staram się nie skupiać na ich prezentacjach. Wyłączam słuch, ale obserwuję ich stroje. Bez problemu stwierdzam, że nikt nie dorównuje mojemu styliście. Tak. Sierra jest najlepszy!
Każda z prezentacji trwa trzy minuty. Prowadzący  – Arranz Campbell – ubrany jest w biały garnitur. Ma czarne włosy i dziwnie lśniące srebrnym blaskiem oczy. Stara się być przyjacielski i pomóc trybutom, aby przedstawili się jak najlepiej, jednak i tak gościa nie lubię.
Oddycham głęboko i staram się zapanować drżenie kolan. Wykrzywiam palce, przystępuję z nogi na nogę. Nie mogę przestać się denerwować. Kolejka robi się coraz krótsza, niedługo nadejdzie mój czas. Boże. O Boże… Dopomóż.
W końcu słyszę: Lyall Rain i moje nerwy sięgają zenitu. Udaję się w stronę ogromnego fotela na scenie. Staję obok Arranza, witam się z nim, po czym siadam. Staram się być wyprostowana, utrzymywać kontakt wzrokowy z publicznością, obmyślam swoje wypowiedzi, jednak nie możliwe jest, aby rozpatrywać o tylu rzeczach naraz.
- Co sądzisz o Kapitolu? Jak się prezentuje? Przyjazd tutaj na pewno wywarł na tobie ogromne wrażenie.
Co o nim sądzę? Jest beznadziejny, jest ogromy, jest brzydki…
- Jest tu… bardzo kolorowo – odpowiadam niepewnie.
Arranz uśmiecha się.
- Tak, masz rację. Ogromną wagę przywiązujemy do barw. Jaka jest twoją ulubioną? Czy mam się sugerować sukienką?
Kiwam głową, ale milczę.
- Przyznam, że ten strój jest niesamowity, wyglądasz naprawdę wspaniale.
- Dziękuję – uśmiecham się.
- Musimy pogratulować twojemu styliście. Brawo, Sierra! – Kamery kierują się w stronę chłopca, publiczność klaszcze. – No dobrze. A więc… Jak to się stało, że otrzymałaś dziewiątkę? Zdradź nam coś – pyta, gdy wszyscy ponownie skupiają się na mnie.
- Nie jestem pewna czy mogę to zrobić, ale sądzę, że będziecie zaskoczeni, kiedy zobaczycie, co potrafię. – Uśmiecham się. Zaskakuję sama siebie. Od kiedy jestem taka pewna swoich umiejętności? Uhh. Jestem idiotką.
- Na pewno tak będzie! – krzyczy entuzjastycznie. - Opowiedz mi o swoim dystrykcie. Dlaczego zgłosiłaś się za tą dziewczynkę? Nie jesteście rodziną, prawda?
- Zgłosiłam się za nią, ponieważ… - nie chciałam, żebyście ją zabili! Wrzeszczę w duchu słowa, lecz nie mogę ich wypowiedzieć na głos. Bezpieczeństwo rodziny, pamiętaj. Wymyśl coś, zachwalaj ich, cokolwiek! – To dwunastolatka. Myślę, że mam większe szanse niż ona. Chciałabym przynieść chwałę mojemu dystryktowi. Chciałabym, abyśmy zdobyli kolejnego zwycięzcę. I nie. Nie jest moją rodziną.
- To bardzo szlachetne z twojej strony. Lyall.. Czy czeka na ciebie w domu ktoś szczególny?
- Rodzina.
- Ale czy ktoś inny? Jakiś przyjaciel? – Uśmiecha się znacząco.
- Nie mam przyjaciół – odpowiadam skrótowo.
Moja prezentacja to kompletna porażka. Jestem do niczego. Jestem do niczego.
- Jak to możliwe?
Przypominam sobie o plecach i prostuję je.
- Przyjaźń wiążę się z wieloma rzeczami. Pomaganiem, wspieraniem. Zwyczajną obecnością… Myślę, że… jeszcze nie spotkałam takiej osoby – I już jej raczej nie poznam. Warczę w myślach.
- Och kochana. Sądzę, że jak już zwyciężysz igrzyska, będziesz miała wielu przyjaciół – patrzę w jego dziwne oczy.
- Nie sądzę, abym mogła na nich polegać. Nie interesują mnie znajomości za pieniądze – wyrywa mi się. Spoglądam szybko na publiczność. Mam nadzieję, że nikt tego nie słyszał, jednak… nie. Wszyscy uważnie chłoną moje słowa.
- Nie bądź taką pesymistką. Ludzie cię kochają!
- Mylisz się, Arranz – uśmiecham się.
Słyszę dzwonek, który oznacza koniec mojego wywiadu. 3 minuty mego czasu dobiegły końca.
__________________________________________________________
Dziwny ten rozdział i bardzo za niego przepraszam. Chaotyczny, głupi. Przepraszam. Pozdrawiam.

3 komentarze:

  1. Jak możesz mówić, że ten rozdział jest głupi, przecież to nie prawda, a ty wiesz o tym. Wszystkie twoje rozdziały są świetne.
    Po pierwsze gratulację z dziewięciu punktów, dobra robota, ale zdziwił mnie wynik Victora myślałam, że zdobędzie jeden z lepszych wyników.
    W tym pierwszym śnie była Laoise, dobrze, że wplatasz ją w te wydarzenia. Zaś ten drugi mnie zaskoczył skąd ty bierzesz takie pomysły, to wszystko jest takie niezwykłe :P
    jednak udało Ci się znaleźć pomysł na wywiad. Była w nim pełna odwagi i siły, ale nic się nie równa z końcówką, świetnie to wykombinowałaś :P Ta wypowiedz na pewno sprawi, że kapitoleńczycy o niej nie zapomną.
    Ściskam gorąco i życzę dużo weny <33
    <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Super czytam od samego początku.rozdziały są długie a styl pisania wyśmienity. Czekam na kolejny rozdział i weny życzę :)

    ~alek

    OdpowiedzUsuń
  3. czytam, czytam i nie chce mi się kończyć czytać :( Cały czas chcę więcej, genialny rozdział i na pewno nie jest głupi ani chaotyczny, wszystko jest idealnie napisane!
    W między czasie zapraszam do przeczytania nowo założonego bloga o Igrzyskach Śmierci :) http://fanfiction-finnickodair.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie opinie. Pozdrawiam. :)

Obserwatorzy