wtorek, 31 grudnia 2013

Six

Patrzę w lustro i nie wierzę własnym oczom. Wyglądam… och.
Moje odbicie musiało się gdzieś zgubić, muszę je znaleźć jak najszybciej. To nie ja. Ta śliczna istotka to nie ja.
Chyba tylko blada skóra upstrzona piegami jest dla mnie znajoma, jednak i tak wydaje mi się zbyt idealna. Nie widzę żadnej skazy. Blizny, pryszcze oraz inni nieciekawi goście, którzy jej towarzyszyli, zniknęli. Dziewczyna ma bardzo długie, zalotne rzęsy, oczy podkreślone kredką, czarne usta. Szare tęczówki błyszczą groźnie, emanuje z nich gniew. Wygląda niebezpiecznie. Ma ubraną zwiewną, kruczoczarną sukienkę, przeplataną złotymi i pomarańczowymi partiami materiału, które wirują wokół niej za każdym razem, gdy się porusza. W pasie przewiązana jest sznurkiem, zwisa z niego mały woreczek wypełniony ziarnem. Włosy upięte w śliczne, dwa grube warkocze, które sięgają aż do bioder. Wpleciono w nie kłosy owsa, żyta i pszenicy. A buty… To oczywiście najlepsza niespodzianka, jaka mogła się jej przydarzyć. Trampki. Czarne trampki. Nie wierzę w moje szczęście. To musi być sen. Ukrył wszystkie moje niedoskonałości… Zrobił ze mnie piękność, co graniczy z niemożliwością.
Odwracam się do Sierry i rzucam mu się na szyję. Jest zaskoczony, ale mnie nie odrzuca. Odwzajemnia uścisk.
- Cieszę się, że ci się podoba – mruczy mi do ucha.
Odsuwamy się od siebie. Uśmiecham się.
- Musisz robić to częściej.  Z uśmiechem ci do twarzy, moja mała buntowniczko.
Jestem zmieszana, spuszczam wzrok.
- O nie, nie, nie. Kochana. – Spoglądam kątem oka. – Musisz być pewna siebie, pokaż im wszystkim – przybliża się do mnie i szepcze mi do ucha, tak, aby nikt poza mną tego nie usłyszał – jak bardzo ich nienawidzisz. Walcz.
Spoglądam na niego. Ten szczerzy zęby w uśmiechu, jakby nic przed chwilą się nie wydarzyło.
- Jeszcze jeden szczegół – przybiera poważny wyraz twarzy, jeśli się nie mylę, dostrzegam w niej nawet gniew. – Zakryłem siniaki sporą warstwą makijażu, jednak nadal je widzę – spuszcza wzrok na moje dłonie. – Przepraszam – słyszę.
- Nie ma za co, panie Martin. To była moja wina.
- Po prostu Sierra, okej? – mówi, owijając moje nadgarstki czarnym materiałem. – W porządku – obserwuje mnie uważnie z każdej strony. – Teraz jest nawet lepiej.
Zbliża się do mnie i delikatnie dotyka mojego kręgosłupa.
- Nie garb się. Pokaż swój prawdziwy wzrost. – Posłusznie prostuję się. Dotyk mnie dekoncentruje. Mam ochotę odsunąć się od niego. Nie mogę pozwalać sobie na takie sytuacje.
Podchodzi do drzwi i wysuwa ramię.
- Gotowa?
Patrzę na niego uważnie. Ufasz mu? – Pytam sama siebie.
Kiwam głową i podchodzę do chłopaka. Ostatni raz pozwalam sobie na bliskość innego człowieka i ujmuję jego ramię. Razem udajemy się na dolny poziom Centrum Odnowy, który robi za ogromną stajnię. Ceremonia za chwilę się zacznie. Trybuci zostają parami umieszczeni na rydwanach, zaprzężone w czwórkę koni. Podchodzę do jednego i gładzę jego kasztanowy grzbiet. Po chwili wskakuję na rydwan wraz z Victorem, który wygląda o wiele bardziej oszałamiająco niż ja. Przy nim mogę się schować.
Ma na sobie czarne spodnie, również przewiązane woreczkiem z ziarnem. Klatka piersiowa jest odsłonięta. Ukazuje swoje umięśnienie zdobyte ciężką pracą w polu. Złote włosy opadają mu na czoło.
- Wyglądasz… No nieźle, siostra. – Daje mi kuksańca w bok, odwdzięczam się tym samym.
- Ale jak zwykle nie dorastam ci do pięt. – Śmieję się.
Widzę jak parę trybutów ogląda się w naszą stronę. Muszą być zszokowani naszą zażyłością.
Ku memu zaskoczeniu posyłam im wrogie spojrzenia. Sierra unosi kciuk w górę i kiwa zachęcająco głową.
Rozlega się muzyka inaugurująca igrzyska. Rozbrzmiewa prawdopodobnie w całym Kapitolu. Mam ochotę zasłonić uszy. Potężne wrota otwierają się. Odsłaniają ulice Kapitolu oraz ludzi, którzy przepychają się w naszą stronę, aby mieć lepszy widok. Jest ich mnóstwo, a mnie zaczyna ogarniać strach. Kątem oka dostrzegam zmartwienie w oczach Victora. Przełykam ślinę, zaczynam oddychać przez usta.
Skupiam się na rydwanach. Uroczysty przejazd trwa około 20 minut. Kończy się na Rynku – tam zostaniemy powitani przez Prezydenta i wysłuchamy hymnu. Stamtąd również trafimy do Ośrodka Szkoleniowego, gdzie będziemy mieszkać do momentu rozpoczęcia igrzysk.
Rydwan dystryktu pierwszego rusza ku publiczności. Śnieżnobiałe konie dumnie prowadzą swoich trybutów. Dziewczyna lśni w sukience zrobionej z diamentów, chłopak również prezentuje się ze swojej najlepszej strony i demonstruje swoje muskuły oraz przeraża bezlitosnym wyrazem twarzy.
Słyszę ryk tłumu. Jedynka to zawsze ulubieńcy. Trudno się dziwić skoro wytwarza luksusowe produkty dla Kapitolu.
Dwójka również wygląda fantastycznie. Ubrani w lśniące zbroje, wyglądają na zabójczą parę.
Staram się przestać patrzeć na innych trybutów. Marnie mi to jednak idzie. Nie mogę oderwać wzroku od wielu wspaniałych strojów oraz ognistych twarzy reszty zawodników. Coraz bardziej uświadamiam sobie, jaka jestem beznadziejna. Nie dam rady uratować Victora. Nie dam rady.
W końcu zbliżamy się do drzwi. Pomieszczenie coraz bardziej pustoszeje. Spoglądam przerażona na Sierrę. Dotyka palcami swoich policzków i przesuwa je do góry, unosząc kąciki ust – pokaż im swój zabójczy uśmiech.
Pokaż im wszystkim jak bardzo ich nienawidzisz. Walcz. – Rozbrzmiewa mi w głowie.
Prostuję się, jak nakazał mi Sierra, dzięki czemu jestem wyższa o parę centymetrów od Victora. Uśmiecham się szyderczo w stronę tłumu.
Wjeżdżamy do miasta. Zaskoczona zauważam jak wiele głów widzów zwraca się w naszą stronę. Paru z entuzjazmem, paru z grymasem na ustach – reakcja m.in. na kolor moich włosów. Robi mi się smutno, uśmiech zamiera na wargach, jednak jak na dobrą aktorkę przystało, nadal robię dobrą minę do złej gry.
Przejeżdżamy przez ulice, mijamy tłumy, aż w końcu okrążamy Rynek i zatrzymujemy się przed ogromną budowlą. Muzyka cichnie.
Prezydent Snow staje na balkonie nad nami i wygłasza słowa oficjalnego powitania. Jego głos jest słaby, drżący. Widzę jego ciało wyniszczone marnymi próbami upiększania, a także nieuniknioną starością.. Podczas przemówienia telewizja tradycyjnie robi przebitki na nasze twarze. Zawodowcy jak zwykle mają najdłuższy czas, reszta szybko pojawia się i znika, niezauważona. Słuchamy hymnu, po raz ostatni okrążamy rynek i znikamy w Ośrodku Szkoleniowym. Drzwi się zamykają, a wokół nas gromadzą się ekipy przygotowawcze, styliści, mentor oraz nasza opiekunka Lauren Bell.
Słyszę parę pochwał, ale zaadresowane są do Victora. Świetnie się spisał.
Sierra podchodzi do mnie i szepcze mi na ucho:
- Byłaś świetna.
Kręcę głową. Jest mi naprawdę źle, bo nie pomogłam Victorowi. Jestem brzydka, głupia i narażam nas tylko na niebezpieczeństwo.
- Jestem beznadziejna.
- Przestań – słyszę z jego ust. – Jesteś moją gwiazdą, słyszysz?
Nie reaguję.
Daj spokój, głupia dziewczyno – wrzeszczę na siebie, gdyż towarzyszy mi dziwne uczucie w brzuchu. Muszę przestać.

Udajemy się na wieżę, która góruje nad środkiem szkoleniowym. Została zaprojektowana specjalnie dla trybutów. Każdy dystrykt otrzymał do własnej dyspozycji piętro. Wsiadamy do dziwnego pomieszczania zwanego windą. Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Jestem wraz z Victorem, Canem oraz Lauren. Gdy mentor wciska guzik z numerem naszego dystryktu, dzieje się coś dziwnego. Gwałtownie podnosi nas do góry, a ja czuje dziwne uczucie w żołądku i zatyka mi się w uszach. Spoglądam na ludzi, którzy kurczą się w niesamowitym tempie do rozmiarów maleńkich mrówek, a potem w ogóle przestaję ich widzieć.
Patrzę na Victora i wymieniamy zdumione spojrzenia.
Gdy wchodzimy do mieszkania, czuję, że nie powinnam się tak zachwycać, ale nie mogę się oprzeć. Jadalnia kusi różnymi pysznościami, salon lśni cudeńkami, widzę nawet elektryczny kominek! A mój pokój… Sypialnia jest ogromna. Na platformie znajduje się dwuosobowe obładowane poduszkami łóżko. Na ścianie za nim widnieje pokaźnych rozmiarów obraz, ukazujący paski na skórze zebry. Nie mogę odwrócić wzroku również od okna, które zajmuje całą ścianę i prezentuje widok na zapierający dech w piersiach Kapitol. Znów czuję się winna.
Siadam na łóżku, dotykam gładkiej pościeli i walczę z ochotą położenia się. Ściągam najcudowniejszą sukienkę, jaką kiedykolwiek miałam na sobie i przez parę minut wpatruję się w ziarna. Przesypuje je z dłoni do dłoni i wspominam dom. W końcu wskakuję pod prysznic, który jest jeszcze bardziej skomplikowany niż ten w pociągu. Kąpię się w wręcz wrzącej wodzie i chłonę słodki zapach żelu pod prysznic. Potem używam miętowo-cytrynowego szamponu i staję na macie, aby dmuchawy osuszyły mnie gorącym powietrzem. Wychodzę odświeżona, z włosami gładko opadającymi na ramiona.
Podchodzę do szafy i parę minut zajmuje mi ogarnięcie jej. W końcu połapuję się w obsłudze – szafę można przeglądać tak, że na wyświetlanym ekranie możesz przybliżasz dany przedmiot i jeśli chcesz go założyć, wystarczy kliknąć guzik.
Wybieram standardowo czarne dżinsy, luźną koszulkę i długi, ciepły sweter w tym samym kolorze. Do tego trampki z pokazu. Podchodzę do lustra w łazience i po raz drugi raz w życiu używam tuszu do rzęs. Pierwszy raz zobaczyłam to cudo w domu, w tajnej skrytce mojej mamy.
Słyszę pukanie do drzwi. To Lauren Bell, która woła mnie, abym udała się do jadalni na kolację. Wychodzę wręcz natychmiast, bo umieram z głodu.
Zatrzymuję się w drzwiach. W jadalni znajduje się stanowczo za dużo osób. Nie widzę dokładnie, kto przybył, ale odwracam się prędko z zamiarem ucieczki. Niestety moje plany krzyżuje Lauren, która woła mnie piskliwie. Podchodzę zrezygnowana do stołu i zauważam jakąś kobietę o burzy brązowych loczków i ostrym makijażu oraz… Sierrę. Uśmiecham się. Spogląda na mnie i mruga jednym okiem. Siadam obok Victora.
W trakcie kolacji dowiaduję się, że burza loczków to Maya – stylistka Victora. Staram się skupić na rozmowie, ale nie potrafię myśleć. Tracę apetyt i wpatruję się bezmyślnie w jedzenie. Victor wstaje od stołu i rusza do swojego pokoju, bez słowa, z ulgą, również opuszczam jadalnię i śledzę chłopca, aż do jego sypialni. Wchodzimy do pomieszczenia i po raz pierwszy od paru dni jesteśmy sami. Właściwie… prawie sami. Spoglądam w jego błękitne oczy i chce mi się płakać na myśl, że niedługo stracę je na zawsze.
- Wytłumaczysz mi? – pyta, a ja przypominam sobie sytuację z pociągu.
- Trzeba szanować wielkość Kapitolu. Jesteśmy mu wdzięczni wszystko. To zaszczyt, że możemy uczestniczyć w tym wydarzeniu, wiesz? – mówię swobodnym tonem.
Chłopak marszczy brwi, wie, że jesteśmy obserwowani, ale nie chce słuchać tych bzdur. Chce poznać prawdę.
- Pamiętasz, kiedy udało nam się zdobyć ciasteczka? – pytam niewinnie i podchodzę do okna. Dotykam palcami chłodnej szyby i delikatnie przejeżdżam nimi po szkle. Jest idealne.
- Ciasteczka… - powtarza cicho blondyn. – Sytuacja z sadu?
Kiwam głową zadowolona.
- Aodh i te jego pomysły – udaję, że przypominam sobie jakieś zabawne zdarzenie z jego udziałem i śmieję się całkiem realistycznie. – Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy?
Nie odpowiada.
- Mówiłam Wam jak bardzo chciałabym uczestniczyć w Głodowych Igrzyskach.. To było moje marzenie. I patrz.. Nareszcie tu jestem. W końcu mogę zasmakować tych wyróżnień, tej chwały! – krzyczę entuzjastycznie. Czuję, że trochę przesadzam, ale staram się ukryć nutę sarkazmu, która niespodziewanie wkradła się w zdanie. – Wtedy Aodh powiedział mi, że na pewno ludzie mnie polubią. Przecież o to w tym chodzi! Zdobyć fanów, zawrzeć nowe przyjaźnie!
Pamiętam, że byliśmy w sadzie jakiegoś bogacza. Kradliśmy jabłka, gruszki i inne. Nie jedliśmy za wiele w tamtym tygodniu. Nasze porcje oddawaliśmy Rennemu i rodzicom. Nadal wręcz czuję słodki zapach owoców, czuję jak ślina napływa mi do ust i jak powstrzymuję się od zjedzenia jednej z brzoskwiń. Prawie nas złapano, na szczęście wszyscy całkiem sprawnie się poruszamy, nawet o głodzie. Uciekliśmy z miejsca kradzieży i schowaliśmy się w jednej z małych dolinek nad rzeką. Tak naprawdę pamiętam jak krzyczałam, że nienawidzę Kapitolu, że chciałabym ich zniszczyć. Aodh uciszał mnie i mówił, że nic nie da się zrobić, że trzeba tańczyć jak nam zagrają. Powiedział, że na tym się to wszystko opiera. Trzeba przypodobać się ludziom. Mówił, że nie ma sensu się sprzeciwiać, bo i tak obróci się to przeciwko nam. Widziałam jednak chytry uśmieszek na jego twarzy. Wiedziałam, że nawet, jeśli płaszczyłby się przed Kapitolem, w duchu planowałby jak obrócić ich w pył, zniszczyć.
„Bądź posłuszny, udaj przyjaciela, a potem wbij nóż w plecy” – powiedział wtedy cicho, jednak świetnie go słyszałam. Uśmiechnęłam się, po czym wzięliśmy worki z owocami i ruszyliśmy w drogę. Do domu.
Potem wymieniliśmy jeden worek na ciasteczka. Wiem, że to było bardzo niedojrzałe z naszej strony, jednak nadal byliśmy dziećmi. Chcieliśmy, choć raz poczuć słodycz w naszych ustach. Chcieliśmy, choć raz przeżyć coś pięknego.
Czuję na twarzy ciepło, oczy zaczynają mnie szczypać. Tęsknie za domem. Tęsknię tak bardzo.
Victor już wie. Uśmiecha się sztucznie.
- Cieszę się, że mogę doświadczać tego z tobą.
__________________________________________________________________________

Szczęśliwego Nowego Roku, kochani. :)

1 komentarz:

  1. czytałam, ten rozdział praktycznie na jednym tchu. Spodziewałam się wielkiego buum, gdy wyjedzie a tu mnie zaskoczyłaś, było skromnie. Może nawet nie wypadła najlepiej, choć jak wyobrażałam sobie jej suknie to wydawała mi się piękna. Z jednej strony jestem zadowolona, że w tym fakcie coś zmieniłaś.
    Nadal nie wiem jaki ty masz plan na to opowiadanie, nie mogę Cię rozgryźć, szkoda że nie mogę zajrzeć na ostatnią stronę i zobaczyć jak to się skończy, szkoda.
    Z niecierpliwością czekam na więcej a teraz dziękuje za życzenia i Ci również je śle <3333

    OdpowiedzUsuń

Jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie opinie. Pozdrawiam. :)

Obserwatorzy