Co roku patrzyłam na ludzi, którzy
zostali wylosowani, a następnie zgładzeni, ku uciesze tłumu. Od czasu do czasu
niektórym sprzyjało tak zwane szczęście, wracali w chwale i bogactwie. Wkrótce
jednak ogarnięci szaleństwem, otoczeni pozornym bezpieczeństwem, zmuszeni do
trenowania nowych trybutów - ludzi, a właściwie dzieci, którzy idą na
prawdopodobną, nieuchronną śmierć w męczarniach - popełniali samobójstwa,
znikali bez wieści albo zatracali się w uzależnieniu. Za każdym razem, gdy
widziałam kolejne bezbronne istoty, które miały nieszczęście się narodzić,
miałam ochotę zgłosić się na ich miejsce i zginąć za nich. Nie mogę na to
patrzeć i nadal krzyczę w duchu, niezmiennie od dwunastego roku mojego życia,
gdy nadchodzi dzień Dożynek. Dlaczego zamiast zająć miejsce tych biedaków,
tchórzę?
Wciąż zastanawiam się, dlaczego
świat jest taki okrutny. Dlaczego dzieje się coś takiego? Jak to możliwe, że
pragnienie władzy doprowadziło do takiego stanu?
Boże… Gdziekolwiek jesteś… Pomóż
nam.
Moja babcia pokazała mi Boga. Może…
nie dosłownie pokazała, ale nauczyła mnie wierzyć. Muszę uważać, bo Bóg
jest nielegalny. Gdyby ktoś się dowiedział, moja rodzina mogłaby znaleźć się w
niebezpieczeństwie. Gdyby chodziło tylko o mnie, nie wahałabym się ani chwili i
pokazałabym im wszystkim moje zdanie na temat Boga, mordowania dzieci, głupoty
Kapitolińczyków. Nie zależy mi na moim życiu.. Pragnę jedynie życia mojej
rodziny. Pragnę, żeby byli szczęśliwi. Pragnę… tak wielu rzeczy.
Budząc się rano w dniu Dożynek wciąż
widzę te same obrazy, nawiedzają mnie nawet w snach, które powinny być
odskocznią, ratunkiem przed rzeczywistością.
Drobna czternastoletnia blondynka –
Laoise – wylosowana rok temu. Była moją przyjaciółką, a ja, głupia, nic nie
zrobiłam. Dlaczego nie zgłosiłam się na jej miejsce? Chciałabym wiedzieć, co
mną wtedy kierowało, że stałam jak wryta i patrzyłam na dziewczynkę, której już
nigdy nie przytulę, do której już nigdy się nie uśmiechnę, ani nie wymienię
jakiegokolwiek słowa. Patrzyłam jak zabiera ją Kapitol… Byłam pusta, nadal
jestem, nadal szukam zagubionego uczucia, jakie mnie kiedyś wypełniało.
Szarpię się za włosy, wyrywając
kilka kosmyków.
Pamiętam jak dzieliliśmy się
ciasteczkami, które jej tata ofiarował nam na trzynaste urodziny Laoise. Była
tak szczęśliwa… Oni wszyscy tacy byli. Ja również… Teraz matka Laoise nie żyje,
jej ojciec nie może spojrzeć mi w oczy, a młodsza siostra dziewczyny mnie
nienawidzi. Nienawidzi za to, że miałam możliwość jej pomóc, a tego nie
wykorzystałam. Vivien sama chciała się zgłosić za Laoise, ale miała wtedy
dopiero jedenaście lat. Jestem potworem.
Kolejne nieszczęsne obrazy
przelatują mi przez głowę.
Biegałyśmy w zbożu i śmiałyśmy się.
Tańczyłyśmy. Byłyśmy wolne, byłyśmy sobą. Całe szczęście nikt nas nie widział,
bo jak nic zasłużyłyśmy na chłostę.
Wspinałyśmy się na drzewo i
chwytając się jednej z gałęzi, wykorzystywałyśmy ją jak lianę. Za jej pomocą
wskakiwałyśmy do jeziora z impetem. Laoise skręciła wtedy kostkę, ale i tak
robiłyśmy to samo z każdym nadejściem lata.
Wieczorami chodziłyśmy nad nasze
ulubione miejsce i wymyślałyśmy różne historie. Uwielbiałam to, gdyż pośród
drzew blisko jeziora, na polanie wśród kwiatów, mogłyśmy wyobrazić sobie, że są
prawdziwe. Mogłyśmy udawać, że życie jest piękne.
Pamiętam, że w ostatnich miesiącach
jej życia, Laoise była zakochana. Gordon był w moim wieku, chodziliśmy razem na
zajęcia w szkole. Miał brązową czuprynę i zielone oczy. Od zawsze tylko ona go
interesowała. Dziewczyna, gdy tylko byłyśmy same, nie potrafiła mówić o nikim
innym. Wciąż tylko Gordon, Gordon i Gordon. Tak, byłam zazdrosna. Niesamowicie
zazdrosna, bo jak inaczej mogłam się zachować? On mi ją odebrał. Prawie, że
wcale nie miała dla mnie czasu. Byłam sama. Lubiłam to, ale i nienawidziłam
równocześnie.
Nienawiść. Chyba tylko ona kieruje
teraz moim życiem. Wciąż tylko ona wchodzi mi w drogę, denerwuje, ale jest
jednocześnie sposobem na przetrwanie. Już nie mogę władać niczym innym. Miłości
nie ma, przyjaźń jest tylko złudzeniem, życie jest przepełnione bólem,
pożądaniem bólu i doświadczaniem go.
Może nie powinnam się obwiniać się o
śmierć dziewczynki. To wina Kapitolu… To wina Prezydenta… Lecz wiem również, że
nie zależy mi na oddychaniu. Dlaczego nie mogę oddać mojego życia dla kogoś
innego? Dla rodziny jestem tylko problemem. Chciałabym im ulżyć.. To mogłoby im
pomóc.
Pod koniec tamtego potwornego dnia,
postanowiłam przeklinać się już do końca życia. Gdyby nie ja… Laoise mogłaby
żyć. Gdyby nie ja, Gordon nie zostałby zastrzelony przez strażnika za atak na
burmistrza.
Moje niezdecydowanie spowodowało
śmierć tak wielu ludzi.
- Lyall! – Trzej młodsi bracia wpadają do pokoju,
dwóch z nich rzuca się na moje łóżko. – Co ta ma znaczyć? – pyta Victor –
najstarszy z obecnej trójki. Opiera się o framugę drzwi z założonymi rękoma. Patrzę
na jego blond czuprynę i niebieskie oczy. Jest śliczny, szkoda, że ja nie
odziedziczyłam tego po rodzinie.
- No co? Nie można sobie poleżeć trochę dłużej? –
pytam, zirytowana.
Amargein patrzy na mnie dziwnym
wzrokiem. To jego pierwsze dożynki. Odgarniam rudą grzywkę spod przygnębionych,
szarych oczu. Jesteśmy tacy podobni. I niestety strasznie się wyróżniamy. Nie
spotkałam nikogo o rudych włosach w tym dystrykcie po za mną, Amargeinem i
naszą babcią – Saoirse. A szukałam długo.
Chłopak odtrąca moją dłoń i spuszcza
wzrok. Jest zdenerwowany. Ja również.. Boję się o nich.
- Przyznaj się, że znów siedziałaś do późna! – oskarża
chłopiec, niestety trafnie.
- Nie wymyślaj! – oburzam się, ale wszyscy i tak znają
prawdę. – A tak poza tym.. Ktoś pozwolił Wam tu wejść?
Jak zwykle noc spędziłam na czytaniu
przy świecy. Znów nie mogłam zasnąć. Babcia posiada zakazaną biblioteczkę z
mnóstwem książek, niekoniecznie akceptowanych przez Kapitol.. Zawsze, gdy na
nią patrzę, nie mogę się oprzeć.
Renny ściska moją dłoń. Ma dopiero
cztery lata… Mimo iż jest świadomy, że dzisiaj wydarzy się coś strasznego, jak
co roku, nie ma pojęcia o co dokładnie chodzi. Staramy się chronić go nade
wszystko. Jest taki bezbronny… Za każdym razem, gdy pod przymusem oglądamy igrzyska
w starym telewizorze w pokoju rodziców, Renny siedzi ze mną za łóżkiem i wtula
w moje ramię, słuchając jak czytam jakąś bajkę ze starej książki. Telewizor
jest maksymalnie ściszony, więc nic nie można usłyszeć. Babcia podczas tych dni
siedzi w fotelu i patrzy pustym wzrokiem w telewizor. Podziwiam ją, ja nie mam
odwagi obserwować tych okropieństw. W czasie trwania Głodowych Igrzysk wszyscy
się zmieniamy. Nie krzyczymy na siebie i nie kłócimy się o byle co. Strach
potrafi wiązać ze sobą ludzi.
- Złazić ze mnie grubasy! – wykrzykuję w końcu,
powracając do rzeczywistości. Oczywiście chłopcy nie mają ani grama tłuszczu
nadwagi, wręcz przeciwnie. Zawsze, gdy Victor ściąga koszulkę podczas pracy, wzbiera
we mnie szloch, bo nie mogę odwrócić wzroku od zapadniętego brzucha i
wystających żeber, które bez problemu mogłabym policzyć.
Zeskakują z łóżka i idą powolnym
krokiem w stronę drzwi, jak zwykle rozglądając się wokół, co wprawia mnie w
zakłopotanie. Nie lubię, gdy nawet najbliżsi oglądają moje rzeczy. Victor stoi
jeszcze chwilę przy drzwiach. Stara się grać twardziela, ale dobrze wiem, że
boi się o siebie i braci. Przecież dobrze go znam..
Kiwa głową, ale nic nie mówi, po
czym wychodzi z pokoju.
Jak co dwanaście miesięcy, zaczynam
żegnać się z moim pokojem. Powoli zwlekam się z łóżka z utkwionym wzrokiem w
papierowe, czarne motyle na białym, a właściwie szarym z ubiegiem lat, suficie,
gdzieniegdzie splamionym również krwią, po zabitych komarach. Rok temu, gdy w
końcu zarobiłam parę pieniędzy dla siebie, postanowiłam udać się na targ i
kupić parę kartek, farb, olejnych kredek, węgla rysunkowego. Babcia, widząc, co
wyprawiam, zamiast odwieźć mnie od tego cudacznego pomysłu, dorzuciła jeszcze
parę drobnych, dzięki czemu starczyło na duży brązowy papier i klej, nożyczki
natomiast zwinęłam mamie. Pamiętam, że zrobiłam to niedługo po śmierci Laoise.
Pokój bez niej wydawał się po prostu opustoszały, bezwartościowy i pozbawiony
treści. Już od jego ścian nie odbijał się jej śmiech, nadając mu niepowtarzalny
wyraz. Tylko Laoise to potrafiła. Zmieniać świat za pomocą chociażby głupiego
śmiechu. Promieniowała światłem i radością. Wiem, że idiotycznie to brzmi.. ale
to prawda.
Nigdy nie potrafiłam rysować i nadal
nie potrafię, ale staram się nie zwracać na to uwagi. Obrazy, które tkwiły w
mej głowie przelewałam na papier, dzięki czemu powstały mroczne, czasem
przybierające rzeczywiste kształty, postacie. Często rysowałam oczy i usta,
niekiedy zniekształcone, bądź pod dziwnym kątem. Bardzo nieudolnie, ale jednak.
Stworzyłam również ogromne drzewo na jednej ze ścian, którego parę czarnych
gałązek powędrowało w stronę sufitu. Pokój poobklejałam rysunkami albo pustą
przestrzeń wypełniałam innymi bazgrołami, czy też zadrukowanymi stronami ze
starej gazety, którą znalazłam kiedyś koło śmietnika.
Wodzę wzrokiem po pomieszczeniu i,
mimo iż nadal uważam się za beztalencie, muszę stwierdzić, że jestem z niego
dumna. Podchodzę do okna i siadam na parapecie. Spoglądam na złote pole, które
rozciąga się przede mną. Jeśli patrzę na nie ostatni raz… Będzie mi go
brakowało. Po paru minutach słyszę wołanie mamy, więc zamykam okno, które jak
zwykle miałam otwarte w ciągu nocy i ruszam po schodach na dół.
Wchodzę do małej kuchni, uchylając głowę
podczas przechodzenia przez drzwi, gdyż jestem dość wysoka. Osobiście uważam to
za sporą wadę, tak samo jak mój kolor włosów.
Siadam na najbliższym krześle, Renny
wskakuje mi na kolana. Łapię dłońmi wyblakły, ukruszony w paru miejscach,
czerwony kubek i wdycham zapach parującej miętowej herbaty. Uwielbiam miętę,
nigdy mi się nie znudzi. Upijam łyk, patrząc na stary, zarysowany stół. Jest prawie,
że pusty. Łzy cisną mi się do oczu, ale zirytowana karzę im wrócić tam skąd
przyszły. Po prostu nie mogę patrzeć jak moja rodzina głoduje. Astragale, czyli
zboże i olej dostarczane przez Kapitol co miesiąc, po które zgłaszam się każdego
roku, są niewystarczające jak dla naszej rodziny. Najgorsze jest to, że
Amargein i Victor także, mimo iż wszyscy ciężko pracujemy, zgłosili się po te
cholerstwa, gdyż od paru miesięcy nie stać nas nawet na jedzenie. Nie miałabym
nic przeciwko, gdyby nie to, że im więcej bierzesz astragali, tym masz coraz
więcej głosów. W takich momentach żałuję, że wydałam wszystkie moje pieniądze.
Mogłam je odłożyć na czarną godzinę, ale jak zwykle nie potrafię myśleć.
Zastanawiam się ile mamy kartek z
naszymi imionami w tej nieszczęsnej kuli, która wyda kolejną dwójkę z naszego
dystryktu na śmierć. Amargein powinien posiadać jeden, tak jak reszta
dwunastolatków, ale zgłosił się po jeden astragal tylko za siebie, dlatego ma
teraz dwa, tak jak i trzynastolatkowie. Czternastolatkowie mają trzy, Victor
należy do piętnastolatków, a więc miałby cztery głosy, ale niestety okazuje
się, że jest ich jedenaście (jeden astragal za całą siedmioosobową rodzinę). Ja
mam lat siedemnaście i powinnam mieć tylko sześć głosów, ale jako, że brałam co
roku astragal za każdego członka rodziny mam ich teraz, o ile się nie
mylę… Czterdzieści dwa.
To bardzo dziwne, że mnie jeszcze
nie wylosowali.
Rozglądam się po kuchni. Victor
siedzi na podłodze i opiera się o ścianę, Amargein, uważając swojego brata za
najwyższy wzór - również, mama natomiast pochyla się nad szafką i przygotowuje
posiłek.
- Gdzie babcia? – pytam.
- Jest u siebie. Źle się czuje. – Gdy tylko się
odwraca, widzę zaczerwienione oczy i ślady łez na jej policzkach. Martwi się o
swoich synów, dodatkowo teraz babci się pogorszyło…
W rękach trzyma miseczki ze skromnym
posiłkiem. Podnosi wzrok, spogląda na mnie. Kręcę lekko głową, dając jej tym do
zrozumienia, że ma przestać się bać. Nie może się niepokoić, to ją wykończy.
Już ją wykańcza…
Jej twarz jest blada, zmęczona.
Zmarszczki okalają jej twarz, blond włosy przeplatają się z siwymi, dłonie ma
zniszczone długoletnią pracą. Jest niziutka i niesamowicie chuda. Boję się o
nią.
- Chłopcy! Proszę wszystko zjeść, wszyściutko! Mamo,
oddaj im moją porcję, okej? Też coś zjedz. A gdzie tata?
- Znalazł dla nas pracę u Larry’ego. Jutro zaczynamy, to,
co zwykle, pomoc w zbożu. Chciał omówić szczegóły. Poszedł wraz z Aodhem.
Nasz dystrykt jest odpowiedzialny za zboża.
Posiada wiele fabryk do przetwarzania ziarna. Jest to jeden z najmniejszych
dystryktów, staramy się izolować od reszty, a zwłaszcza Kapitolu, ale Dożynki
są nieuniknione.
- To świetnie! – odpowiadam uradowana. - Ja zaraz
wracam. Renny, z łaski swojej, puść mnie.
- Już, już! – Jest nieco urażony, ale schodzi mi z
kolan.
Ruszam do pokoju babci z kubkiem w
dłoniach, który powoli zaczyna mnie parzyć. Wchodzę do zaciemnionego
pomieszczenia i siadam na krześle obok łóżka. Kubek kładę na kolanach i co
jakiś czas spoglądam na niego, upewniając się, czy nie przechyla się w
niepożądaną stronę. Po paru sekundach skupiam się na babci. Kobieta leży
nieruchomo, lecz nie odrywa ode mnie wzroku od momentu, gdy przekroczyłam próg.
- Babciu, co ci jest?
- Nic. Po prostu jest mi trochę słabo. Starą babą już
jestem, musicie się przyzwyczaić.
- Nie opowiadaj głupot, okej? Nie denerwuj mnie –
warczę.
- Lyall… Myślę, że Bóg chce mnie u siebie – mówi
powoli.
Przez chwilę, która zdaje się
wiecznością, nie mogę wykrztusić słowa, po minucie jednak zaczynam wrzeszczeć,
jednocześnie drgając z wściekłości. Oblewam herbatą dresowe spodnie od piżamy.
Łapię szybko kubek, aby nie upadł na ziemię i skrzywiam się z bólu. To tylko
trochę wrzątku. Dziewczyno, uspokój się.
- Co?! Do jasnej cholery, babka! Nie mówisz na serio,
prawda?! – wykrzykuję.
- Dasz sobie radę – uśmiecha się lekko, zmarszczki
wokół ust pogłębiają się, ale oczy wciąż pozostają nieruchome.
- Nie. Nigdzie nie idziesz. Właśnie nie dam sobie
rady!
- Po akcji przed chwilą zaczynam wątpić w twoje
możliwości, ale jestem skłonna zaryzykować - śmieje się cicho.
Nie może odejść. Boże.. Błagam. Nie
zabieraj jej.
- Nigdy nie ufaj tym gnojkom – odpowiada hardo,
zaciskając zęby ze złości.
- Jakim gnojkom? – pytam zdezorientowana.
Posyła mi spojrzenie, którego nie
potrafię rozszyfrować.
Chodzi jej o rodzinę? Nie. Na pewno
nie. Kocha ją tak samo mocno jak ja. (Kochać… Ughh. Nie znoszę tego słowa.)
Może mówi o kimś z dystryktu? Nie
sądzę. Wszyscy raczej jesteśmy ze sobą zżyci.
- Idź już. O 10 musicie być na placu – mówi karcącym
tonem.
- Nie odchodzisz nigdzie, jasne? Będziesz tu czekała
jak wrócę!
Nie odpowiada.
- Obiecaj, do cholery!
- Nie mogę Ci tego obiecać. Ty również nie możesz mi
przyrzec, że wrócisz, ale wiedz, że jesteś silniejsza niż myślisz.
- Bredzisz – warczę i wychodzę trzaskając drzwiami.
Wpadam do łazienki ciężko dysząc i
opłukuję twarz. Ściągam piżamę, spodnie przewieszam przez niedziałający
grzejnik i ubieram się w jakąś głupią, niedorzeczną, ale za to w moim ulubionym
czarnym kolorze, sukienkę, którą noszę co roku na Dożynkach. Powoli rozczesuję
włosy i wwiercam wzrok w dziewczynę w lustrze.
Nienawidzę Cię. Chcę żebyś umarła.
Przydaj się na coś. Pomóż komuś – warczę. – Odważ się.
Parę minut później dopijam resztki
herbaty, przytulam mamę, całuję w policzek tatę, który zadyszany wpada do domu,
uderzam zaczepnie w bok Aodha – najstarszego brata, który już nie musi się bać,
że zostanie wylosowany. Ma 19 lat. Jest bezpieczny… Chociaż on i póki co także
Renny.
Łapię Victora i Amargeina za dłonie. Victor wkrótce
wyszarpuje się z uścisku, nie chce okazać słabości przed innymi ludźmi. Idziemy
prosto na plac. Burczy mi w brzuchu, ale cieszę się, że oddałam moją porcję
braciom.
Po zwyczajowych procedurach
ustawiamy się w wyznaczonych sektorach. Ja idę do siedemnastolatków, Victor do
piętnastolatków, a Amargein staje obok swoich dwunastoletnich rówieśników. Na
pobliskich budynkach widzę niewyraźnych żołnierzy z karabinami wycelowanymi
prosto w nas. Oddzieleni linką, zastraszani niczym zwierzęta, jesteśmy
uwięzieni.
Boję się tych wszystkich ludzi, ale
łączę się z nimi w bólu. Żołądek wykręca mi wnętrzności, nie mogę oddychać pośród
tłumu. Pochylam głowę i zakrywam twarz włosami, wzrok wbijam w czarne,
zniszczone trampki.
Kiedy to wszystko się skończy? –
pytam sama siebie.
- Pomyślnych Głodowych Igrzysk! – Ciszę zakłóca
skrzeczący głos, podskakuję nerwowo i kieruję wzrok na kobietę o nastroszonych
blond włosach. – I niech los zawsze Wam sprzyja – przez chwilę zastanawiam się,
czy nosi perukę, ale wkrótce otrząsam się i odwracam wzrok.
W oddali widzę ludzi, którzy nie
biorą udział w losowaniu. Otaczają nas ze wszystkich stron. Jest tam rodzeństwo
niektórych z nas, są tam nasi rodzice, dziadkowie, przyjaciele, znajomi, obcy. Każdy
ma posępną minę. Każdy ma kogoś, o którego się boi.
- Jak wiadomo zebraliśmy się tutaj, aby wylosować
dwójkę ludzi, którzy mogą poprowadzić dystrykt 9 do chwały poprzez zwycięstwo w
tegorocznych igrzyskach! Najpierw jednak obejrzyjmy film, który otrzymaliśmy
prosto z Kapitolu!
Film puszczany jest, jak co roku i
opowiada o bzdetach. Później głos zabiera siwiejący mężczyzna, który pełni rolę
burmistrza w naszym dystrykcie. To ten sam facet, który został zaatakowany
przez Gordona.
Znów przypominam sobie tamte
zdarzenia i uśmiecham się mimowolnie. Jestem dumna z tego chłopaka. Gdy widział
jak Laoise zostaje wylosowana, w jego głowie już układał się niesamowity,
ryzykowny i zdecydowanie głupi plan, aby odegrać się na władzy. Zgłosił się na
trybuta i kiedy już znalazł się na scenie, podszedł jak najbliżej burmistrza,
po czym uderzył go w twarz pięścią i zaczął dusić. Strażnik pokoju, który był
najbliżej tego zdarzenia, strzelił bez wahania, a ciało Gordona bezwładnie
osunęło się na ziemię. Zapewne później żałował tak gwałtownej i odruchowej
decyzji. Publiczna kara bądź bardziej bolesna egzekucja przecież byłaby
bardziej efektowna. Szybko sprzątnięto ciało chłopca, a trybutem został
dzieciak, który już miał złudną nadzieję, że jest bezpieczny. Do dziś pamiętam
czerwień, która spływała strużką ze sceny.
Burmistrzowi obecnie towarzyszy
czwórka strażników. Rozgląda się nerwowo i czyta z kartki o Mrocznych Dniach.
Gdy kończy swoje przemówienie, opiekunka naszego dystryktu ponownie zabiera
głos.
- Losowanie czas zacząć! – krzyczy entuzjastycznie. –
Panie przodem.
Mogę przysiąc, że w jednej chwili
ucichły wszystkie oddechy wokół mnie. Jakaś dziewczyna obok łapie mnie za rękę,
spoglądam na nią i pokonując pragnienie wyrwania się z jej uścisku, gładzę
kciukiem wnętrze jej dłoni. Ma łzy w oczach, ale mój gest zdaje się ją odrobinę
uspokoić.
Opiekunka dziewiątego dystryktu
sięga dłonią do ogromnej przezroczystej kuli wypełnionej setkami głosów. Kto
tym razem idzie na śmierć? Dlaczego musimy się na to zgadzać?
Modlę się, choć nie wiem, o co… O
mądrość dla władzy? Marzenie..
- Zaszczyt uczestnictwa w 23 Głodowych Igrzyskach
należy do Vivien McLevis!
Wspaniałe :) Bardzo, bardzo mi się podoba, jest niemal idealne. Niemal, ponieważ razi mnie jedna rzecz- "okej", " Do jasnej cholery, babka!". Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna nie okazała szacunku osobie, która ma na nią tak duży wpływ. Chyba przez emocje związane z szczególnym na swój sposób dniem... a "okej" po prostu nie pasuje, jak dla mnie do klimatu opowiadania :P Gdyby nie te drobnostki byłoby doskonale :D Wspaniale, że dodałaś ten rozdział, długo na niego czekałam :) Pozdrawiam cieplutko i życzę weny!
OdpowiedzUsuńPoprzez to zdanie chciałam pokazać, że dziewczyna nie potrafi nad sobą panować oraz miłość okazuje gniewem, ale masz rację. Mogłam to ująć inaczej. Postaram się poprawić i bardzo, bardzo dziękuję za przeczytanie i ocenę. :*
UsuńDzięki, że odpisałaś :) Może się to wydać głupie, ale dla mnie jest bardzo wartościowe, gdy autorka odpisuje na moje komentarze :P Dzięki także za wytłumaczenie- takie mi pasuje ;)
OdpowiedzUsuń~ThisOther
Ja się cieszę, że w ogóle to czytasz i, że zwracasz uwagę na błędy i mi je wypominasz. :) Wtedy wiem czego unikać, bądź co poprawiać. Dziękuję. :*
UsuńChoć nie czytałam Igrzysk Śmierci to nie miałam, jakiegoś problemu aby odnaleźć się w tej historii. Pierwszy rozdział jak to pierwszy rozdział, dużo wstępu, ogólny zarys historii, opis bohaterki, tego jaka jest, pełna emocji i nienawiści do władz, czyli Kapitolu czy tak ? Tak mi się przynajmniej wydaje, że Kapitol to jakiś rodzaj władzy :P
OdpowiedzUsuńTo ,że ona będzie brała udział w Igrzyskach, jest oczywiste od samego początku, bez tego nie było by tego opowiadania :P
Wątek z przyjaciółką jest dośc smutny, ale nie wydaje mi się że dobrze robi obwiniając się za jej śmierć, bo teoretycznie co mogła, no tak oddać swoje życie za nią, ale kto ma tyle odwagi...
Pisz jak najprędzej kolejny rozdział :D
Uwielbiam Cię < 3333333333
Postaram się pisać z wyjaśnieniami itd. Jakbyś czegoś nie rozumiała - pytaj śmiało. :) Lecz mimo wszystko naprawdę polecam Ci przeczytać całą trylogię. Warto, uwierz. :)
UsuńJak będę miała kiedyś okazję przeczytać, to z chęcią to zrobię. Na razie nie mam takowej oferty, a na kupno trylogii nie zbyt mnie stać. Ale nic nie wiadomo.
UsuńŚwietne ;) Rozdziały długie, ciekawe ;) Taką książkę bym kupiła ci powiem.
OdpowiedzUsuńTo miłe, dziękuję! :)
Usuń