Leżę pośród szkła i gruzu. Ledwo oddycham.
Obracam głowę i widzę potargane, zakrwawione i pobrudzone błotem włosy Victora.
Nie rusza się… Nie rusza się! Pragnę wstać. Chcę do niego podejść, pomóc mu.
-
Victor… - udaje mi się wycharczeć. Nie mam siły na więcej. Wykrwawiam się,
słabnę.
Spoglądam na sufit. Spostrzegam małe, świecące
gwiazdki. Czy to możliwe, aby w pokoju mieć własny kawałek nieba? Wpatruję się
w nie i czuję, że w pewien sposób jestem szczęśliwa. Wiem, że mogę odejść.
Jednak… Jednak co się stanie z Victorem? Czy jeszcze żyje?
Gwiazdki rozpraszają moją uwagę…
Wybudzam się ze snu, który zabrał moją duszę na
parę minut w przestworza. Rzeczywistość uderza mnie ze zdwojoną siłą. Do późnej
nocy siedzimy wokół pustego ciała naszej przyjaciółki. Wiemy, że powinniśmy dać
jej odejść. Poduszkowiec powinien zabrać ciało do Kapitolu, a potem do rodziny.
Czuwamy i żegnamy się w ciszy. Nie ukrywamy już swojego smutku, a tym bardziej
gniewu. Płaczemy ze złości, z rozpaczy. Płaczemy z tak wielu powodów. Płaczemy,
gdyż wiemy, że teraz jest jej lepiej. Jednak nie jesteśmy w stanie jej opuścić.
Trzymamy się za ręce, pochylamy głowę na znak żałoby i już nie przejmujemy się
jakimkolwiek zagrożeniem.
Pozostało nas pięciu przy życiu. Igrzyska powoli
dobiegają końca. Kapitolińczycy właśnie teraz biją się zażarcie i zakładają,
kto zwycięży.
Jestem zmęczona. Tym wszystkim, co się wydarzyło
i tym wszystkim, co niedługo nadejdzie.
Noc
zamyka nas w objęciach. Zmuszam chłopców do ostatniego pożegnania. Chwila
rozstania okazuje się być najtrudniejszym zadaniem, jakiego kiedykolwiek się
podjęłam. Czuję się jakbym po raz kolejny przeżywała ubiegłe igrzyska… Igrzyska
Laoise.
Serafina tak bardzo mi ją przypominała… Serafina
była niczym jej drugie wcielenie. Och Panie, dlaczego ludzie są tak okrutni?
Victor całuje brązowowłosą w delikatną, gładką
dłoń. Ja całuję ją w policzek, a Torrance przytula z całej siły bezwładne
ciało. Odchodzimy, a wkrótce na niebie pojawia się srebrny poduszkowiec.
Zamykam oczy i myślę o słońcu. Cóż innego mi pozostało? Myślę o słonecznym
uśmiechu dziewczyny i jej słonecznym spojrzeniu.
Wrzucam do ust miętusa, aby zahamować siłę
głodu. Namawiam do tego także Victora, który wkrótce ulega. Torrance siedzi
pogrążony w ciszy, nawet nie reaguje.
A więc zbliża się nieuchronny i nieodwracalny
finał. Co takiego przygotowali dla nas Organizatorzy? Porzucam wszelkie myśli,
nie ma czasu na spekulacje. Nie mają żadnego sensu.
I wkrótce dowiadujemy się, co nas czeka.
Okrucieństwo to zbyt łagodne określenie.
Zapędzają nas w kozi róg. Kończy się jedzenie,
wysychają wszelkie strumyki i jesteśmy zmuszeni na ostateczną konfrontację.
Jesteśmy pozbawieni emocji.
Maczuga wbija mi się w nogę, siła przeciwnika
powala na ziemię. Wrzeszczę z bólu. Wrzeszczę z wściekłości, bo wiem, co muszę
zaraz zrobić. Nie chcę tego. O Boże. Wybacz.
Sięgam
po jeden z noży, ukryty w jednej z kieszeń pod koszulą. To ten sam chłopak. Z
samego początku. Tym razem nie mogę pozwolić, aby to wyrzuty sumienia przejęły
nade mną kontrolę. Rzucam w stronę chłopaka, a ten, gdy tylko orientuje się w
swojej sytuacji, na kilka sekund przed swoją śmiercią, rzuca maczugą, którą
chwilę wcześniej wyrwał z mego uda. Myślałam, że chciał trafić we mnie, więc
uchylam głowę, ale mija mnie wysoko nade mną. Oddycham z ulgą, mogę pomóc
reszcie.
Wstaję z największym trudem. Łapię się za
krwawiące miejsce, ale odwracam się i moim oczom ukazuje się paskudny obraz.
Obraz, który wypełnia mnie pustką.
Chłopak
nie celował we mnie, tylko w Torrance’a. Chciał mi zadać tak ogromny ból, który
do końca miał mnie zniszczyć. Udało mu się.
Przez chwilę stoję nieruchomo. Nie mogę wykonać
żadnego kroku. Patrzę jak chłopiec upada na ziemię z maczugą, która utkwiła mu
w plecach.
Wtedy zauważam także, że ostatni przeciwnik –
brunetka z pierwszego dystryktu – walczy z bezbronnym Victorem i moje ciało
przejmuje gniew.
Chcesz zabić ostatnią osobę, na której mi
zależy? Nigdy.
Martwe ciało dziewczyny upada w trawę. Z jej rąk
wyślizguje się miecz, który miał być jej szansą na zwycięstwo. Nie… Nie szansą.
Miał być pewniakiem.
Biegnę, krzycząc z bólu. Psychicznego i
fizycznego. Krew upływa z mojej nogi bardzo szybko.
Upadam
na ziemię obok Torrance’a i zaczynam płakać. Już się nie przejmuję
publicznością. Tonę w rzece krwi.
-
Błagam.. Nie zostawiaj mnie! Błagam! – szepczę do chłopaka, szarpiąc za
ubrania.
Widzę, że Victor również krwawi. Trzyma się za
brzuch i próbuje zatamować krew. Jego twarz jest przeraźliwie blada.
Powracam wzrokiem do Torrance’a. Dotykam lekko
jego twarzy, aby dodatkowo nie przysporzyć mu bólu. Delikatnie sunę palcem po
brwiach, bliznach na czole, policzku, gładzę po nosie i muskam po popękanych
ustach. Pochylam się nad nim i całuję. Przez moje ciało przemyka ciepło, ale
wkrótce stoję obmywana zimnym strumieniem prawdy. On umiera. On… albo Victor
musi zginąć. Przecież wiedziałam, że to nieuniknione.
Wczepiam dłonie w jego kruczoczarne włosy, łzy z
mojej twarzy skapują na jego policzki.
-
Lyall… Kocham cię – słyszę cichy szept, który wypełnia moje uszy.
Chłopiec otwiera oczy, widzę jego niesamowite
tęczówki, czuję jego miłość, poprzez blask, jaki mi przekazuje.
-
Ja też cię kocham. – Całuję go znowu, krótko i przelotnie w usta. Nie chcę
tracić kontaktu, więc nie zamykam oczu. W wyobraźni widzę Sierrę i modlę się w
duchu, aby tego nie oglądał. Sierra… Ciebie również kocham. Nie miałam szansy
Ci tego powiedzieć. Tęsknię za Tobą.
-
Jesteś najbardziej niesamowitą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem.
Chciałbym trzymać cię za dłoń przez wieczność, chciałbym słuchać twojego głosu
w nieskończoność. Kocham cię. Kocham cię! – wyrzuca z siebie jednym tchem.
Krzywi się z bólu, pokrzykuje co jakiś czas.
Wymuszam uśmiech, ale łzy przejmują nade mną
kontrolę.
Jesteśmy otoczeni czerwienią. Pochłonięci przez
kałużę krwi. Ogarnięci bólem naszych ran, osaczeni ciszą naszych oddechów.
Ściskam rękę Torrance’a, pełną maleńkich ranek i
blizn. Całuję ją i przytulam do twarzy, czując coraz większe zdrętwienie mej
nogi.
-
Lyall… Boli. – Ma senny, ale wciąż przytomny głos.
-
Wiem Torrance… Przepraszam, przepraszam… - mówię szybko, urywanym głosem.
Podnoszę wzrok w stronę sztucznego nieba.
-
Błagam! Zróbcie coś! – krzyczę, ale nikt mi nie odpowiada. – Do cholery zróbcie
coś! Pomóżcie mu!
Wtedy słyszę przerażający dźwięk. Złowieszcze
szemranie i piski. Przestraszona wpatruję się w Torrance’a.
-
O nie… O nie… Nie… Przepraszam! – Mój głos staje się piskliwy, dorównuje dźwiękiem
zbliżającemu się zagrożeniu.
-
Uciekaj – słyszę z jego ust. Zaciska wargi i stara się nie ukazywać
przerażenia.
-
Nie ma mowy – warczę na niego.
-
Uciekaj! Natychmiast! Idź! Do cholery! – Usta ma sine, wzrok ucieka na boki.
-
Nie – odpowiadam ze łzami w oczach. – Nie zostawię Cię.
-
Ratuj Victora! Ratuj Victora! – wrzeszczy, krzywiąc się z bólu.
Odwracam się jeszcze bardziej przepełniona
przerażeniem w stronę chłopca, który kuli się na ziemi i zaciska dłonie na
swoich uszach.
-
Torrance! Musisz wstać! Wstawaj!
-
Wiesz, że nie dam rady.. I tak muszę umrzeć. Tak miało być od początku.
-
Nie... - płaczę.
Lecz on tylko zaciska palce na moich dłoniach.
Głaszcze je delikatnie i daje mi znać, że jest gotowy. Kiwam głową z rozpaczą.
-
Przepraszam – mówię, pochylając się nad jego twarzą. Zamyka oczy, tracę je,
tracę go całego.
Wciskam mu w dłoń nóż i podnoszę się. Biegnę w
stronę brata. Jednym szarpnięciem stawiam go na nogi. Ma czerwone oczy od
płaczu, zakrwawione dłonie, otwartą ranę w brzuchu. Łapię go za nadgarstek i
pędzę przed siebie, byle dalej od zagrożenia. Chłopak szybko zmienia się ze mną
i to on zaczyna prowadzić, bo ból nogi jest ode mnie silniejszy. Dławię się za
każdym razem, gdy stawiam prawą stopę na ziemi.
Victor podbiega do zniszczonego, pokrytego
bluszczem przystanka autobusowego. Wspina się na jego dach, jęcząc i krzycząc.
Podaje mi dłoń. Opieram się, bo powinnam tutaj umrzeć. To i tak Victor
zwycięży. Wiem jednak, że chłopak natychmiast zszedłby z kryjówki i wystawił
się na śmierć razem ze mną. Muszę umrzeć szybko i z zaskoczenia, tak, aby nie
miał szansy nic zrobić. Chwytam go za rękę i wspinam się na przystanek. Z
oddali widzę, co było przyczyną tego hałasu. Mimo iż mam problemy ze wzrokiem,
doskonale potrafię odgadnąć, czym są zbliżające się zmiechy.
Chmara ogromnych myszy i szczurów wybiega zza
wieżowca. Zbliżają się w zastraszającym tempie, lecz nie do nas, a do ciała
Torrance’a. Patrzę na jego ostatnie chwile. Słyszę jak coś krzyczy, jednak nie
mogę rozróżnić słów. Obserwuję jak zmieszańce pożerają jego ciało. Kawałek po
kawałku. Spostrzegam jak wije się w agonii. Czuję jakby i mnie zjadały. Powoli
i boleśnie.
Krzyczę. Wyję. Zachowuję się niemal jak zwierzę.
Żałuję, że nie skróciłam jego cierpień. Dlaczego nie użył mojego noża?
Wkrótce Torrance milknie, a jego dusza znika.
Ulatuje w stronę gwiazd.
Victor siedzi odwrócony tyłem. Nie patrzy, nie
słucha.
Dotykam jego ramienia.
-
Jesteś wspaniałym chłopcem, wiesz? Jestem z ciebie dumna. Pamiętaj. Nie jesteś
mordercą. Jesteś zwycięzcą, który nie tylko wygrał te okropne Głodowe Igrzyska
nie zabijając nikogo… Jesteś człowiekiem, który na zawsze wszystko zmieni –
szepczę mu do ucha. – Nie zabiłeś tamtej dziewczyny. Nie zabiłeś jej –
powtarzam.
Nie płaczę, nie mam już na to siły.
Jestem zmęczona.
Jestem tak bardzo zmęczona...
Kręci głową, zaciskając oczy. Łapie się dłońmi
za głowę i szarpie za włosy. Korzystam z okazji i wyciągam nóż spod koszuli.
Wyrzucam resztę, aby nie mógł nic sobie zrobić.
-
Będę cię kochać zawsze i wszędzie. Będę wokół ciebie czuwać.
-
Lyall, przestań gadać te bzdury… - odwraca się. Spostrzega nóż. Rzuca się na
mnie, aby go odebrać, ale jest już za późno.
Przecinam żyły bardzo głęboko, narzędzie
wyślizguje mi się z palców i spada na chodnik pod nami.
-
Dlaczego to zrobiłaś?! – wrzeszczy. Zbliża się do mnie. Dotyka palcami moich
nadgarstków. Jest cały w mojej krwi.
-
Wiedziałeś, że do tego dojdzie – mówię cicho, zatracając się w bólu. – Nie
zmarnuj śmierci Serafiny, Torrance’a i mojej, dobrze? Wybieraj mądrze. Myśl.
Zaczyna płakać, przytula mnie.
-
Nie chcę żebyś umierała.
-
Każdy musi kiedyś umrzeć. Ty też umrzesz. Ale jeszcze nie teraz. I nie tutaj,
rozumiesz? Będziesz staruszkiem otoczonym mnóstwem dzieci, wnuków, będziesz
miał żonę, będziecie się kochać. Dowiesz się, czym jest miłość. Zaczniesz
oddychać. Naprawdę. Obiecuję ci to.
Wiem, że to wszystko brzmi tak
nieprawdopodobnie, tak dennie. Nie dbam o to. Już nic mnie nie rusza.
Tuli mnie do siebie. Zamykam oczy i powoli
odpływam.
Mam już tylko jedną, ostatnią prośbę.
Boże… Chroń moją rodzinę, chroń Victora. I
proszę… Spraw, aby to wszystko już się skończyło. Ześlij kogoś, kto to
zakończy. To musi się zakończyć.
Boże…
Proszę.